Wiosno trwaj

Niby nic wielkiego od ostatniej notki się nie wydarzyło, ale jednak mam sporo do napisania.
Podzielę więc post na kategorie - tak będzie Wam łatwiej pominąć wątki, które mogą Was mniej interesować.

Koty
Zacznę może od tego, że Hedwiga na szczęście jest już całkiem zdrowa.
W czasie choroby była trochę bardziej powolna - zachęcana biegała przez chwilę za piórkami, ale sama z siebie nie rozpoczynała zabawy. Jak przychodziła pora posiłku, to pojawiała się w kuchni, ale nie żebrała o jedzenie za każdym razem jak wstawałam od biurka. Głównie leżała na kocyku.
Przyznam szczerze, że kiedy drugiego dnia stosowania nowego leku nie widziałam poprawy, to zaczęłam już lekko panikować. Miałam przed oczami wszystkie najczerniejsze scenariusze. Na szczęście Adam umiał spojrzeć na tą całą sytuację trochę bardziej racjonalnie i według zaleceń wetki poczekaliśmy do trzeciego dnia stosowania leku. I faktycznie - wtedy nastąpiła lekka poprawa. Hedwiga nadal się smarkała, kichała i załzawiała, ale miała już jakby więcej siły. Przestała leżeć na kocu przez cały dzień. Sama z siebie chciała się bawić.
Kicia całkiem doszła do siebie po około tygodniu.


Aktualnie cała czwórka dostaje suplement diety wspomagający odporność - tak na wszelki wypadek.
Pogoda jest teraz trochę zdradliwa i nawet jak jest bardzo ciepło, to nadal chłodny wiatr może przyczynić się do zachorowania. Moje koty kochają spędzać czas na balkonie, w te kilka ostatnich cieplutkich dni wygrzewały futerko na balkonie niemal przez cały dzień :)
Nawet Hedwiga wreszcie odważyła się wyjść na zewnątrz. Do tej pory bała się i w momencie otwierania drzwi balkonowych uciekała w drugi koniec mieszkania. Wystarczyło dać jej trochę czasu i młoda powoli ogarnęła, że balkon jest częścią mieszkania i że może być tam naprawdę przyjemnie.
Siedziała więc na ławce razem z Purką i Amayą.
W ogóle relacje kocio-kocie idą w coraz lepszym kierunku. Oczywiście młoda nadal chce się bawić z resztą kociego towarzystwa, ale już coraz rzadziej wybiera Misia. Czasami jeszcze próbuje ganiać się z Purką, ale Purka niestety (tak jak Misio) nie podziela jej entuzjazmu. Zazwyczaj kończy się tym, że Hedwiga zostaje sfukana przez obrażoną Purkę i idzie szukać innej rozrywki.
Codzienne zabawy zalicza natomiast z Amayą, ganiają się razem po mieszkaniu, nigdy nie kończy się to bijatyką. Amaya jako jedyna nie ma nic przeciwko tym gonitwom i często sama je rozpoczyna.
Coraz częściej widzę wszystkie 3 dziewczyny śpiące razem na naszym łóżku. Nie przytulają się (z resztą teraz jak jest tak ciepło to wcale się im nie dziwię), ale leżą naprawdę bardzo blisko siebie.





Z Hedwigą nadal uczymy się siebie. Młoda jest z nami od października zeszłego roku i tak naprawdę dopiero teraz mogę powiedzieć, że dobrze się już znamy. Oczywiście czas, który spędziła w azylu również pozwolił nam się w pewnym stopniu do siebie zbliżyć, ale wierzcie (lub nie), po tym jak zabrałam Hedwigę do domu jej zachowanie uległo ogromnej zmianie. To już nie jest ten sam kot, co w azylu.
Powoli wypracowujemy sobie swoje wspólne kocio-ludzkie rytuały. Już wiem w jaki sposób podejść do niej i zacząć mizianki, żeby młoda się nie zestresowała. Nauczyłam się też gdzie nie lubi być dotykana, lub też w jaki sposób jej nie głaskać.
Hedwiga na początku mruczała dosyć rzadko. Zazwyczaj jak układała się do spania na miękkim kocyku - dreptała w miejscu, pociumkiwała kocyk i mruczała.
Aktualnie mruczy, kiedy jest głaskana. Nadal nie zawsze, ale bardzo często. Na początku tak nie było - mimo że wielokrotnie chciała być głaskana, to miałam wrażenie, że jest trochę spięta.
Mruczy także kiedy biorę ją na ręce. Staram się zawsze odkładać ją w to samo miejsce, nie czekam aż sama będzie chciała zejść. Dzięki temu buduję w niej poczucie stabilizacji - ona zawsze wie, że wzięcie na ręce jest czymś przyjemnym; jest bowiem wtedy głaskana, a potem zostaje odstawiona na drapak, który lubi. Nie jestem behawiorystką, ale mam wrażenie, że w przypadku Hedwigi to działa - przez ostatnie miesiące młoda bardzo się otworzyła przed nami.
Hedwiga w tej chwili często przychodzi do mnie sama z siebie, ma potrzebę spędzania swojego czasu w moim towarzystwie.
Ona także sporo się nauczyła, wie w jakich momentach na co może sobie pozwolić. Konsekwentnie zdejmowana z kuchennego blatu (podczas gotowania) wie już, że jak przygotowuję posiłek, to nie ma szans, żeby mi towarzyszyła na górze. Ja generalnie nie należę do osób, które zdejmują koty ze stołu, nie przeszkadza mi kiedy podczas jedzenia kot siedzi obok mnie. Natomiast podczas gotowania, kiedy na blacie leżą noże, gorące potrawy i szklane pojemniki, wpuszczenie tam ciekawskiego kota byłoby nieodpowiedzialne.


W kwestiach zdrowotnych Purki, Amai i Misia póki co nie mogę powiedzieć nic więcej niż ostatnio.
Od ostatniej zmiany w suplementacji BARFu jeszcze nie robiłam im kolejnych kontrolnych badań krwi. Prawdopodobnie czeka nas to w połowie czerwca. Mogłabym robić badania pod koniec maja, ale wtedy wyjeżdżamy, więc wyniki mogłyby być sfałszowane. Z kotami zostaje wtedy moja mama - co prawda cała czwórka lubi i ufa jej, ale jednak nasza nieobecność może być powodem drobnej zmiany w parametrach krwi, a tym bardziej moczu.











Azylowo
Nadal zostajemy w kociej tematyce.
Wolontariat bardzo wiele zmienił w moim życiu. Czasem piszecie mi, że taka praca z kotami jest super, ale że Wy nie dalibyście rady, bo to wymaga częstego patrzenia na skrzywdzone, biedne zwierzęta.
I tak i nie. Ja też kiedyś tak myślałam. Byłam pewna, że nie byłabym w stanie być tam z kotami, a potem ot tak wyjść i zająć się własnymi sprawami. Ale to nie do końca tak działa. Jeśli kocha się zwierzęta, to człowiek decydujący się na wolontariat zmienia trochę system myślenia. Ja skupiam się na tym, że mam swoje życie, a w nim jest trochę miejsca na to, żeby poświęcać swój czas tym cudownym istotkom.
Oczywiście są koty, z którymi człowiek związuje się bardziej, są takie z którymi wie, że na dłuższą metę by się nie dogadał. Czemu tak jest? Kwestia charakterów - tak samo jak z ludźmi, jednych lubimy bardziej, innych mniej.


Ale do czego zmierzam - zwierzaki, które mieszkają w azylu mają zapewniane warunki jak najbardziej zbliżone do domowych, jednak nigdy nie poczują się tam jak w prawdziwym domu. Zmienność osób, brak człowieka na noc, brak rutyny. Szukanie domów jest wyzwaniem dla fundacji, ale radość kiedy znajduje się „tego jedynego” człowieka jest nie do opisania.
Wolontariat daje dużo radości mimo, że są też takie momenty, kiedy łzy same się cisną do oczu.
Polecam każdemu spróbować swoich sił w pomocy zwierzakom, jednocześnie nie namawiam. Bo czasami jest zwyczajnie ciężko.

Odejście Bruni mocno mnie zabolało. Bo to właśnie był dla mnie taki „kot bardziej”.
Bardzo mocno się polubiłyśmy, mimo, że obie wiedziałyśmy od samego początku, że adoptowanie jej przeze mnie nie wchodzi w grę. Ona typowa jedynaczka, kochająca człowieka i tylko człowieka. No i ja - kocia mama, z 3 (wtedy) kotami, dodatkowo dość często zmieniająca lokum. To nie byłyby dobre warunki dla Brunhildy.


Ale w azylu zawsze byłyśmy dla siebie. Mimo, że mieszkała w pokoju oddzielonym od innych kotów - na samym końcu azylu, to do niej szłam na początku.
Choroba przyszła nagle. Samopoczucie Bruni zmieniło się o 180 stopni dosłownie w kilka dni.
Z fip’em nie wygrał jeszcze nikt… Z tym paskudztwem spotkałam się już nie raz w życiu i wiem, że przy takiej diagnozie próba utrzymywania kota przy życiu byłaby zwyczajnie bestialstwem.
Nie zmienia to jednak faktu, że Brunhildy brakuje mi za każdym razem, kiedy pojawiam się w azylu.
W jej pokoiku zamieszkała już inna kotka i za każdym razem jak do niej wchodzę, to czuję się dziwnie. Bo to był pokoik Bruni.
Ale życie toczy się dalej. Brunia już nie cierpi, no i przecież kiedyś się jeszcze spotkamy…




Makrama - moje nowe hobby
Już od jakiegoś czasu przymierzałam się, żeby spróbować. Spróbowałam i… przepadłam!
Wiązanie tych sznurków jest łatwiejsze, niż może Wam się zdawać. Znając 2 podstawowe węzełki można wyczarować przepiękne makramy.
Jedne są uporządkowane, inne bardziej dzikie. Mnie najbardziej przypadły do gustu te drugie. Sznurki wiążę na znalezionych w lesie gałęziach.

Moje pierwsze makramy oceniam na słabe, ale przecież „nie od razu Rzym zbudowano”.





Im więcej ich robię tym bardziej jestem zadowolona z efektu.








Jak już jestem przy makramie, to chętnie się z Wami podzielę opinią na temat sznurków. Od razu uprzedzam, że post NIE jest sponsorowany, znacie mój stosunek do sprzedawania się w internecie.

Sznurki do makramy dzielimy na:

  • plecione
  • skręcane
  • skręcane z 3 sznurków

Jako, że ten ostatni tym mnie się nie podoba, nie zamawiałam go.
Zdecydowałam się natomiast na zakup sznureczków plecionych (Gniazdowanie) oraz skręcanych (Bobbiny).


Zacznę od sznureczków plecionych.
Opinia publiczna głosi, że najlepiej zamawiać tzw. „sznurki bez rdzenia”. Rdzeń w sznureczkach plecionych to kilka białych nitek, na których taki sznurek jest wyrabiany. Dzięki obecności rdzenia sznurek jest sztywniejszy i ładniej się układa. Jednak minusem jest fakt, że po wykończeniu robótki wystaje na końcówce.


Sznureczki od Gniazdowania są opisane jako „bezrdzeniowe”. Ich bezrdzeniowość polega jednak na tym, że rdzeń jest w kolorze sznurka. Pozwala to więc na wykonanie fajnej jakości robótki bez konieczności martwienia się nie pasującymi do całości końcówkami. W mojej opinii, to super rozwiązanie!
Tutaj dygresja: jeśli jednak zdecydujecie się na kupienie plecionego sznurka, w którym rdzeń jest w innym kolorze (wiele firm sprzedaje takie sznurki), to na końcówce robótki wystarczy mocniej pociągnąć za rdzeń, obciąć go równo ze sznurkiem, a następnie wciągnąć pozostałość rdzenia w środek sznurka (trzeba pociągnąć skręcony sznurek)
To co zdecydowanie jest u mnie na plus, jeśli chodzi o plecione sznureczki od Gniazdowania, to piękne, intensywne kolory.
To, co z kolei mi nie podpasowało w tych sznurkach to:
dowiązywanie nitek - w ramach jednego motka kupuje się 100m sznurka. Jednak nie zawsze jest to jeden 100 metrowy kawałek. W jednym motku zdarzyło mi się mieć dowiązany kawałek. Niby nic wielkiego, jeśli ktoś robi coś na szydełku, to nie ma problemu, ale w przypadku makramy, gdzie (dajmy na to) nie chcę mieć w danym miejscu supełka - takie dowiązanie będzie wyglądało brzydko.


Sposób nawinięcia motka - w momencie dostawy wygląda fantastycznie - taki niby elegancki, ale jednak nie standardowy.


W momencie, kiedy zaczynałam go rozwijać, żebym nie wiem jak się starała, ZAWSZE się splątał. Pracując na tym sznurku najwięcej czasu zajmowało mi przygotowanie nitek i rozplątywanie niebotycznego kołtuna.


Sznurek skręcany, to mój ulubieniec do prac w stylu boho.
Jakość sznurka od Bobbiny jest naprawdę super - jest mięciutki i przyjemny w dotyku.
Dzięki temu, że jest skręcany końcówki można rozczesać grzebykiem, cała makrama przyjmuje wtedy taki bardziej nieuporządkowany styl.


Dodatkowo taki sznurek idealnie nadaje się do robienia piórek.
W przypadku sznurka skręcanego minusem jest to, że rozplątywanie robótki potrafi być uciążliwe (czasami trzeba coś poprawić, zrobić inaczej, rozplątywanie trwa wtedy wieki). Małe niteczki plączą się wtedy w każdą stronę.


Kolejnym minusem skręcanego sznurka od Bobbiny jest… jego cena. Bobbiny ma jedne z droższych sznurków na rynku. I mimo, że jakość jest naprawdę super, to jednak podobnej jakości sznurki można znaleźć w Polsce nieco taniej.

W ramach podsumowania tych dwóch firm zrobiłam tabelkę. Generalnie jestem zadowolona z obu rodzajów sznureczków, prawdopodobnie zamówię w obu firmach ponownie.

Gniazdowanie (pleciony) Bobbiny (skręcany)
Jakość sznurka 8/10 8/10
Miękkość sznurka 7/10 9/10
Intensywność koloru 9/10 6/10
Supełki w środku sznurka Tak Nie
Łatwość rozplątywania 10/10 7/10
Sposób zwinięcia 5/10 10/10
Cena za motek 8/10 6/10
Cena wysyłki Rozsądna Rozsądna
Szybkość wysyłki 10/10 10/10
Ocena ogólna 7/10 8/10

Twórczo
Oprócz makramy standardowo zajmowałam się scrapbookingiem.
Mimo ogromnych opóźnień i conajmniej 4 niedostarczonych do mnie listów (jak słowo daję, poczta polska powinna przestać istnieć…) napisałam kilka nowych.
Część jest jeszcze z marca, część już z kwietnia.






Stworzyłam także bullet journal na maj i rozważam zrobienie już teraz także na czerwiec. Po pierwsze w maju mogę mieć na to mniej czasu (zwłaszcza na koniec), a po drugie mam już sporo planów na czerwiec. Byłoby mi dużo wygodniej móc przekartkować się w przód bardziej niż zwykle.






Implanty
Wreszcie udało nam się dobrnąć do końca! Prawdę mówiąc nadal nie mogę w to uwierzyć. Zabawa z moimi zębami trwała w granicach roku.
Zanim w ogóle zaczęłyśmy działać moja dentystka wysłała mnie na konsultację ortodontyczną.
Kiedy tutaj dostałam zielone światło mogłyśmy przystąpić do pracy. Najpierw miałam wkręconą pierwszą śrubę. Wszystko goiło się szybko i ładne, w tym czasie dentystka leczyła mi pozostałe zęby. I jak się okazało, ząb sąsiadujący z implantem trzeba było zatruć. Ubytek zaczął się bowiem robić od środka, więc kiedy zaczął być widoczny z wierzchu, to było już za późno na ratunek.
Całe leczenie przebiegło zgodnie z planem, ale… po niecałym miesiącu ząb zaczął boleć, co kilka dni był przemywany, ale niestety nie było poprawy.
Cały ten czas czekałyśmy z założeniem korony na śrubę, ponieważ w ten sposób dentystce było łatwiej pracować (ząb trzonowy, więc brak tego implantu nie był dla mnie jakoś bardzo problematyczny).
Jednak im dłużej walczyła z zatrutym bolącym zębem tym bardziej ja przestawałam wierzyć, że cokolwiek z tego będzie. Dokładnie tak samo było z zębem, którego straciłam kilkanaście lat wcześniej (ten, którego implant właśnie robiłyśmy). Ciągle powracające zapalenie ozębnej, którego zwyczajnie nie da się już pozbyć, bo bakterie beztlenowe doskonale zakamuflowały się w małych kanalikach i żadne odkażanie nie było w stanie ich wytępić na dobre.
Ostatecznie po kilku miesiącach walki straciłam i tego zęba. Pojawił się pomysł, aby w jego miejsce również wstawić implant, problemem w tej kwestii stały się koszty, na które się nie przygotowywałam (zaplanowałam 1 implant, a nie 2).
Jakimś cudem dentystka włączyła mnie do programu testowania nowo wchodzących na polski rynek śrub implantologicznych. Program zapewnia wkręcenie śruby bez konieczności płacenia za nią, ponoszę jedynie koszty za koronę.
Przeanalizowałam wszystkie za i przeciw i doszłam do wniosku, że spróbuję.
Po wkręceniu drugiej śruby musiałam odczekać dużo dłużej zanim mogłyśmy zacząć pobierać wyciski. Było to spowodowane powikłaniami jeszcze po wyrwaniu zęba (suchy zębodół), dziąsło i kość wokół śruby potrzebowały więcej czasu na pełną regenerację.
Po kolejnych kilku tygodniach miałam pobrane wyciski. Protetycy jednak odesłali je z powrotem do gabinetu, ponieważ potrzebowali jeszcze czegoś dodatkowo (ja nie bardzo się na tym znam, ale podobno czasem tak się zdarza).
Moja dentystka zamówiła dodatkowe części, które prawdopodobnie zostały ukradzione w transporcie. Wszystko znów się zaczęło wydłużać, nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo byłam już zmęczona całym tym procesem. Nie mam do nikogo pretensji, ja po prostu jestem mega niecierpliwa. A z samymi śrubami chodzi się nie wygodnie - nakrętki często się luzują, trzeba je dokręcać i często czyścić (a człowiek nie zawsze ma możliwość, żeby umyć zęby po każdym posiłku).
Ostatecznie jakoś w marcu udało się pobrać wyciski ponownie, no i w kwietniu tuż przed świętami dostałam swoje zęby!
Z początku czułam się dziwnie - porcelanowe korony mają zupełnie inną fakturę niż faktyczny ząb, mój zgryz ponownie musiał się ustawić; zęby stykające się podczas gryzienia z implantami na początku mnie bolały, szczęka i zawiasy też mnie bolały - wszystko to jest normalne. Przyzwyczaiłam się do nowych zębów po około tygodniu, w tej chwili nie czuję, żebym miała w ustach 'coś dziwnego'. Ustąpił także ból.

Wegańskie lakiery hybrydowe
Po ponad pół roku od uczulenie na Semilac, Neonail i Indigo postanowiłam przetestować wegańskie hybrydy.
Ja generalnie lubię mieć pomalowane paznokcie; uwielbiam jak są długie, nie przepadam natomiast za samym procesem malowania. Jak mam nie pomalowane, to zazwyczaj bardzo mi się łamią.
Klasyczne lakiery do paznokci trzymają mi się maksymalnie 1 dzień (mam tłustą płytkę paznokcia), hybrydy dawały radę około 2 tygodni. Kiedy zorientowałam się, że nie mogę ich dłużej używać, to sprzedałam je za pół ceny.
Alergolog zaleciła mi odczekać kilka miesięcy zanim zacznę testować inne marki, które w swoim składzie nie mają pochodnych formaldehydwych i związków niklu.
Póki co zdecydowałam się na manicure lakierem (+ bazą) NCLA i topem NaiLac. Zrobiłam je w zeszłym tygodniu, uczulenia brak :) Tak więc będę chciała niedługo zamówić kilka kolorów (prawdopodobnie póki co tylko NCLA) i zacząć robić regularny manicure.


W ogóle przestawienie się tylko na produkty cruelty free było bardzo dobrą decyzją. W miarę jak kończyły mi się kosmetyki, których do tej pory używałam zaczęłam kupować zamienniki nie testowane na zwierzętach. Aktualnie w moim domu praktycznie nie ma klasycznych kosmetyków. Powoli zaczynam także eliminować detergenty. Nie robiłam tego od razu, ponieważ generalnie ciężko jest znaleźć powszechnie dostępne detergenty, które jednocześnie dobrze by działały i były nie testowane na zwierzętach. Wymaga to sporo szperania po internecie.
Dodam jeszcze, że nie wprowadziłam reżimu wegańskiego, co oznacza, że moja rodzina kupuje takie kosmetyki jakie lubi. Adam używa głównie klasycznych produktów, do których się przyzwyczaił. Jak będzie gotowy na testowanie czegoś nowego, to zrobi to. Jestem zdania, że nasze przekonania co do wyboru diety i stylu życia nie powinny negatywnie oddziaływać na osoby w naszym otoczeniu.

Plany wakacyjne
Tak jak już wcześniej wspominałam - część wyjazdów mamy już zaplanowane.
Koniec maja/początek czerwca jedziemy na koncert do Czech. Po koncercie ruszymy w Alpy. Marzy nam się kilka szlaków w Austrii i Szwajcarii. Po drodze chciałabym odwiedzić jeszcze Lichtenstein (o ile starczy nam czasu).
Ja jestem tym typem, który uwielbia wycieczki po górach, więc już odliczam dni do wyjazdu.
Na dniach będziemy zamawiać winiety na przejazdy autostradami na terenie Czech, Słowacji, Austrii i Szwajcarii. W Austrii prawdopodobnie będziemy musieli mieć jeszcze naklejkę pozwalającą nam wjechać do stref ekologicznych.
Z zabawnych kwestii - żeby wjechać do Lichtensteinu trzeba obowiązkowo mieć w swoim ekwipunku łańcuchy na opony. Nawet w lecie. Natomiast apteczka jest opcjonalna…

Wiosennie
Na zewnątrz nareszcie czuć wiosnę. Temperatury są coraz przyjemniejsze, atmosfera zdecydowanie coraz bardziej sprzyja spacerom i wycieczkom rowerowym.
Moje samopoczucie bywa różne, w zależności od dnia. Ale chyba jest bardziej pozytywnie niż było. Słońce dodaje mi sporo pozytywnej energii. Oby starczyło mi jej na dłużej.







A na koniec nuta na dziś.

Angra - The bottom of my soul

25 komentarzy:

  1. Zdecydowanie niech trwa i niech pogoda będzie piękna!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przebrnelam. To ja życzę kotom zdrowia, bo sama po ostatnich przebojach z ostatniego roku jestem wyczerpana i mam dość. Jeszcze Mef ma na brodzie zapalenie mieszka wlosowego, ale stanu zapalnego w krwi nie ma, nerki ok, watroba i cukier ok, wiec jeszcze to upierdliwe na brodzie i będzie spokój. A on sam jest sobie winien bo to ocieracz o wszystko co możliwe , a kołnierz by to wykończył i nas psychicznie.
    Zdrowiec tam i nie kombinować koty z tym moczem, dajcie spokój.
    Ja w wakacje może się wyśpię :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Koty są tak różne od siebie, że z powodzeniem możesz w wielu sytuacjach porównywać je z ludźmi. Masz rację, że niektóre koty da się lubić, a inne nie i to nie z powodu, że dany kot jest wredny, tylko porostu, akurat dany kot z danym ludziem się nie dogaduje.

    Już drugi blog spośród tych, które czytam, zajmuje się makramami. Nie rozumiem tego ani nie wiem po co to się robi, ale ogólnie popieram każde hobby.

    Kiedyś też nie wyobrażałam sobie siebie bez długich i pomalowanych paznokci. Często jednak łamały mi się i rozdwajały. W ruch więc poszły najlepsze odżywki i skrzyp. A pewnego dnia po prostu przestałam malować paznokcie. Szybko zauważyłam, że przestały się łamać i rozdwajać. Po pewnym okresie doszłam do wniosku, że długie paznokcie noszę tak naprawdę po to, żeby nie odbiegać od powszechnej estetyki kobiety i że tak naprawdę... o niebo wygodniej mi w krótkich paznokciach. I obcięłam. Nigdy w życiu nie wrócę do pucowania dłoni.

    Latem łańcuchy do Liechtensteinu? Weź przestań. :P
    Szczerze mówiąc jeżeli będziecie mieli lepszą alternatywę niż Liechtenstein, to możecie sobie darować to księstwo. Chyba, że wybieracie się na Drei Schwestern, to wtedy tak, bardzo fajna wędrówka, jest na szlaku drabinka i wspinaczki odrobinka, ale nie trzeba żadnego sprzętu.
    Jestem ciekawa co planujecie odwiedzić w Szwajcarii. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze a propos Liechtensteinu. Może któryś z moich szlaków Ci się spodoba:
    http://ekstraktzycia.blogspot.com/search/label/Liechtenstein

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbyś nie trafiła do mnie po odpowiedź, zostawiam Ci tu stronę ze wszystkimi przełęczami i informacją o otwarciu:
      https://www.alpen-paesse.ch/de/alpenpaesse/flueelapass/

      Usuń
  5. Rozpisałam się stosownie do długości Twojego wpisu, no i szlag trafił komentarz, bo mi internet zerwało... Więc będę się streszczać :). Ja jestem z tych, co nie mogą pracować w azylach i schroniskach - nadwrażliwość i nadmiar empatii. Tym bardziej więc podziwiam tych, co jednak to robią.
    Makramy są super! Miałam kiedyś pokusy, żeby też spróbować, ale doba jednak jest za krótka :).
    Paznokcie dawniej malowałam, ale prace domowe i ogrodowe szybko ruinowały efekt, spróbowałam żelowych, ale sama nie robię, a u kosmetyczek mam wątpliwości co do sterylności, więc teraz krótko obcinam, odżywko-lakier bezbarwny i już!
    Współczuję perypetii stomatologiczno-ortodontycznych. Miałam prostowane zęby, dwa lata z aparatem stałym i mnóstwo dodatkowych "atrakcji" - wiem o czym mowa! Ale efekt wart wysiłku (i kasy)!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle piękne zdjęcia 😉 współczuję tych perypetii dentystycznych, sama ostatnio miałam zabieg przeszczepu dziąsła a na jesień czeka mnie kolejny...🤦‍♀️ powiem Ci, że także przestawiam się na kosmetyki nietestowane na zwierzętach, dodatkowo z naturalnym składem i jestem zadowolona. Chłopa przestawiam dyskretnie, nic na siłę 😉 do chemii domowej też dojrzewam i robię reaserch w internetach. I jeszcze postanowiłam ograniczać plastik więc jest wyzwanie 💪 pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne zdjęcia, Twój kot w zlewie wygląda przeuroczo! Masz świetne plany wakacyjne - zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzień dobry, Olu!
    Wcale nie dziwię się, że zaczęłaś panikować, a bo i ja miałabym przed oczami najczarniejsze scenariusze, dlatego dobrze jest mieć obok kogoś, kto właśnie myśli racjonalnie i potrafi nas uspokoić. Całe szczęście, że po trzecim dniu było coraz lepiej, a Kochana Kicia zaczęła wracać do zdrowia i już jest dobrze:)
    Otóż to! Trzeba dmuchać na zimne, tym bardziej, że faktycznie pogoda jest teraz zdradliwa. Niby fajnie, słoneczko wychodzi, ale jednak ten wiatr jest nadal uciążliwy.
    Dobrze jest też przeczytać, że Ty i Hedwiga macie się ze sobą w porządku i ustalacie kocio-ludzkie rytuały (ależ cudowne określenie!!) Powodzenia dla Was z całego serduszka:)
    I za mną chodża makramy od jakiegoś czasu, ale byłam pewna, że to wcale nie należy do najłatwiejszych hobby i trzeba jednak trochę spędzić czasu na samej nauce. A tu proszę! Piękne cuda tworzysz. Jeśli wezmę się za to w końcu na poważnie, to na pewno wrócę do tego wpisu, żeby obeznać się jeszcze raz ze sznurkami:)
    A kartki też genialne! I zgadzam się co do Poczty Polskiej, bo i ja coraz częściej załamuję ręce.
    Trzymam kciuki za plany wakacyjne!
    Oby słońce tylko poprawiało humor coraz bardziej albo żeby właśnie ten stan bardziej pozytywny utrzymał się jak najdłużej. Za to również mocno trzymam kciuki. Miej się jak najlepiej!
    (No i na prawie-koniec ten utwór Angry bardzo mi podszedł!!)
    Dużo ciepła dla Ciebie, kociaków i wszystkich bliskich!

    OdpowiedzUsuń
  9. Dużo zdrówka dla kotkow. Niech mają się jak najlepiej.
    Wiosna jest niesamowita pora roku, szczególnie jak wszystko budzi się do życia i robi się tak pięknie kolorowo.
    Niesamowicie wyglądają te listy, mają swój niepowtarzalny klimat. Masz świetne pomysły i talent. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochane koteczki, jak dobrze, że ze zdrówkiem już lepiej. Strasznie mi przykro z powodu Bruni... Ja też bardzo tęsknię za swoim kotem.
    Super, że masz już plany wakacyjne. U mnie jak na razie cisza. Jakoś nie mam weny. :P

    OdpowiedzUsuń
  11. No ja widzę, że u ciebie to ostatnio trochę się dzieje. Zainteresował mnie ten wątek z wolontariatem, bo sama bardzo chciałabym pomóc w schronisku przy wyprowadzaniu psów, jednak jako osoba dojeżdżająca boję się, że szybko zabraknie mi na to czasu. Chciałam również pochwalić twoje cudowne prace!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Choroba bliskich osób czy zwierząt ( w końcu są członkami rodziny) naprawdę może niepokoić i dostarczać nam stresu, jednak zawsze trzeba zachować spokój i cierpliwie czekać. Dobrze, że Twój kotek pozbył się dolegliwości, trzymam kciuki, żeby więcej nie chorował. Co do planów wakacyjnych, u mnie lipa znam tylko miejsce i termin 1 wyjazdu, a co z resztą to nie wiadomo?

    OdpowiedzUsuń
  13. nie mogę się napatrzeć na kociaki :)
    podziwiam talent do prac ręcznych, Twoje listy wyglądają przepięknie, tak samo jak makramy, wielki podziw :)
    Super plany na czerwiec! Już czekam na relację z wyjazdu!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Sęk w budowaniu relacji tkwi w tym, że niezależnie od tego, czy chodzi o zwierzę, czy o człowieka - zawsze trzeba się jakoś dotrzeć. W każdej główną rzeczą jest coś innego.
    Podziwiam Cię za ten wolontariat, Olu, ale w jednym masz rację - zmienia się myślenie. Tak samo jest ze szpitalem, w którym nota bene mam do czynienia. Choć każda myśl o ewentualnym przebywaniu na takiej na przykład.. onkologii dziecięcej (gdzie samo przechodzenie obok tego oddziału wprawiało mnie w wielki smutek) mnie przeraża, to wydaje mi się, że taki wolontariat by uskrzydlał, a dawanie radości tym dzieciom przysłoniłaby zarówno ich ból, jak i mój. Ale to taka dygresja. Chodzi o to, że o wielu rzeczach i miejscach myślimy, że nie moglibyśmy mieć z nimi do czynienia, ale tak naprawdę otaczając się takim, czy innym środowiskiem przechodzimy małą neutralizację. W większym lub mniejszym stopniu. Oczywiście nie zawsze.
    Najważniejsze, że to lubisz i sprawia Ci to wielką przyjemność. To jest kluczowe w tym wszystkim.

    Czy uczyłaś się od kogoś osobiście wiązania makram? Czy wystarczyły Ci jakieś internetowe tutoriale. Bądź co bądź wspaniale, że znalazłaś tak świetne hobby, które tak samo dobrze Ci wychodzi jak na debiuty! Masz tak, że wiązanie Cię uspokaja? Pytam, bo kiedy swego czasu szydełkowałam to działało jak melisa :D

    Buziaki!
    Inka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje makramy zaczynałam z tutoriali na YT, ale potem byłam też na warsztatach. Warsztaty usystematyzowały mi wiedzę, dowiedziałam się tam m.in tego jak mierzyć długość sznurka etc. Same węzełki już umiałam.
      Ogólnie dla mnie startem były bransoletki przyjaźni, które robię od lat, to też pewnego rodzaju makrama - stąd sądzę, że było mi łatwiej niż potencjalnej osobie, która nigdy nie miała w dłoniach sznurka :) Ale generalnie nie jest to trudne :)

      Każde rękodzieło, za które się biorę uspokaja mnie. Ja mam fazy na różne rzeczy, szydełko też jest mega. Ja aktualnie jestem zafiksowana na makramie, ale podejrzewam, że po tym jak mi trochę przejdzie wrócę do akwareli :)

      Usuń
  15. Ależ Ty masz koci świat!

    I Twoje rzeczy kreatywne są tak świetne! Nie mogę się napatrzeć na listy i pocztówki!

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo się cieszę, że Hedwiga jest zdrowa i, że relacje między kotami są coraz lepsze:-)
    Ja współpracuję ze schroniskiem dla zwierząt w mojej rodzinnej gminie. Głównie wspieram ich finansowo ale zawsze gdy jestem u rodziców podjeżdżam tam i wyprowadzam pieski na spacer. Jednak każda taka wizyta to dla mnie wielkie wyzwanie i wracam emocjonalnie rozwalona...

    Zauważyłam, że makramy są ostatnio w modzie. Nie wiem o co w tym chodzi, to nie moje klimaty ale najważniejsze, że Tobie ich tworzenie sprawia przyjemność i satysfakcję:-)

    Mnie hybrydy tak zniszczyły paznokcie, że do najbliższego wyjazdu postanowiłam malować je tylko odżywką. A potem zobaczymy... Lubię mieć pomalowane paznokcie więc pewnie coś wymyślę:-)

    Wiesz Ola, rok czasu na implanty to naprawdę bardzo dobry wynik:-) Nie masz co narzekać. Ciccino męczył się z ich 'robieniem' ponad dwa lata! Ale u niego sytuacja była trochę bardziej skomplikowana i wymagał dodatkowych nieprzyjemnych 'zabiegów'.

    Macie fantastyczne wyjazdowe plany! Aż Wam zazdroszczę:-) ale wiesz...tak pozytywnie:-) Już nie mogę się doczekać Twojej relacji z tych wojaży!
    Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo mocno motywują mnie takie bullet journal`e. Teraz nie było inaczej;) Jako, że skończyłam szkołę i w jakimś stopniu sama decyduję, na co spożytkuję swój czas, mam zamiar też zrobić taki planer. Ty mnie jeszcze bardziej zachęciłaś- dzięki!
    Do kotów od małego miałam raczej negatywne nastawienie. Mam wrażenie, że te istoty- w przeciwieństwie do psów- nie rozumieją człowieka i nie są tak przyjazne. Chodzą własnymi ścieżkami, a za jedzenie gotowe są podrapać. Wiem, że może to stereotypowe myślenie, ale naprawde- jak do tej pory- żaden kot mnie nie przekonał:( zdjęcie z językiem wymiata!
    Jeśli chodzi o robótki ręczne, to ja jestem totalnym beztalenciem. W ogóle jeśli chodzi o coś związanego z plastyką i tymi rzeczami. Poza tym nie mam do tego cerpliwości, zmiast relaksu, denerwuję się...

    pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Piękne koty :)
    Współczuję perypetii dentystycznych, dobrze, ze już to masz za sobą.
    Ja już bym chciała takiej prawdziwej cieplutkiej wiosny, ale jak na razie pogoda nas nie rozpieszcza.

    OdpowiedzUsuń
  19. Współczuję dentystycznych historii! Moja obecna smutna historia jest taka, że jedyny dentysta do którego lubiłam chodzić, bo tak leczył zęby że nic mnie nie bolało, zrezygnował z pracy :( a druga- planuję aparat na zęby. Makramy- pierwszy raz o tym słyszę, chodź gdzieś to już widziałam, naprawdę piękne! Czasochłonne i wymagające cierpliwości, ale efekt jest wspaniały :)
    Życzę wszystkiego dobrego dla Ciebie i dla kotełków!
    Moje kociaki pozdrawiają gorąco! :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Może za wiele nie napiszę, ale... napiszę - uwielbiam Twoje koty!

    OdpowiedzUsuń
  21. To prawda, teraz pogoda jest zdradliwa. Niby słonecznie, świeci słońce jest ciepło, a na drugi dzień choroba bierze, masakra :( dobrze, że leki pomogły i Hedwiga jest już zdrowia. Jeśli chodzi o bullet journal to ja jakoś ostatnio nie mam weny, żeby przy nim siedzieć. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo zmarnuję tylko połowę zeszytu.

    Pozdrawiam Carpe diem

    OdpowiedzUsuń
  22. Urocze kociaki :) Rozumiem, że kiedy nie widziałaś poprawy u swojego kotka, to już przewidywałaś czarne scenariusze. Ostatnio moja kicia miała wypadek i też ciągle się o nią bałam. Na szczęście teraz jest już wszystko dobrze i cieszę się, że z Twoją kotką również.
    Makramy są bardzo ładne, świetnie nadają się jako element wystroju.

    OdpowiedzUsuń

Instagram