Aby dalej

Znowu długo mnie nie było.
Miałam trochę spraw na głowie i dodatkowo chyba sama wyszukiwałam sobie coraz więcej wymówek na “nie mam czasu”.
Ale jestem, bo tutaj zawsze prędzej czy później wracam…




Ostatnio jest u mnie trochę melancholijnie. Przez moją głowę przepływa milion myśli i planów.


Plany mam bardzo konkretne, jednak mój wewnętrzny tchórz nieustannie próbuje przekonać mnie, jak bardzo są one nierealne.
Na razie się nie poddaję i brnę dalej, bo zdaję sobie również sprawę z tego, że jeśli teraz się cofnę, to zawsze będę tego żałować.
Realizacja marzeń do tej pory szła mi dobrze, ale tylko wtedy gdy nie dotyczyły one niczego ryzykownego. Teraz sytuacja nieco się zmieniła. Z początku nie miałam na to wpływu, ale szybko doszłam do wniosku, że nie mogę ot tak siedzieć, trzeba wziąć wreszcie życie w swoje ręce, bo to właśnie teraz jest dobry czas na to, aby ruszyć dalej. Nie mogę wiecznie oglądać się za siebie i mieć nadzieję, że jakoś to będzie.
Owszem, jakoś zawsze będzie, ale ja już dawno doszłam do wniosku, że “jakoś” to kiepska alternatywa dla mnie.
I tak oto postawiłam pierwszy krok… Krok do samodzielności, samowystarczalności i sukcesu.                               
Na razie to wszystko co mogę napisać, kiedy będę gotowa powiem Wam więcej.
To czego w tej chwili potrzebuję najbardziej to spokój, wsparcie i rozwój siebie - fizyczny i emocjonalny.


Koty mają się dobrze. Misiek (odpukać) jest dobrze ustawiony na “nowym” sterydzie. Aktualnie staramy się jak najbardziej wydłużyć okres pomiędzy kolejnymi zastrzykami.


Dość dawno nie robiłam im badania moczu, prawdę mówiąc chyba tylko dlatego, że się boję. Boję się, że wyjdzie zasadowe pH, że będą kryształy… A przecież wszyscy sikają dobrze, nikogo nic nie boli, nie ma wpadek…






BARF jedzą wzorowo, czasem Amai trzeba dosypać cosmę, ale poza tym się nie czepiam. Za każdym razem dolewam im do jedzenia dużo wody, więc nawet jeśli jakieś kryształy się pojawią, to nie powinny podrażniać cewki moczowej. Koty regularnie przyjmują leki i suplementy diety. Ostatnio nawet zaczęłam robić im BARF z dodatkiem marchewki. Chciałam, żeby był bardziej sycący, bo mam wrażenie, że Misiek bez przerwy chodzi głodny. Nie jestem pewna, czy to pomogło, bo nadal biega za mną jak oszalały kiedy tylko kieruję się w stronę kuchni, nawet jeśli zjadł dosłownie 5 minut wcześniej. Może powinnam była dodać więcej marchwi? Będę testować następnym razem, jak na razie robiłam warzywny BARF po raz pierwszy.







Za to z Kotusiem jest kiepsko. Kotuś (dla tych, którzy są tu nowi oraz w ramach przypomnienia dla osób, które są ze mną od dawna) to jeden z 2 kotów uratowanych przez nas jeszcze w liceum - to było około 2008 roku. U mojej cioci na wsi okociła się kotka, dwa maluchy miały koci katar, choroba zaatakowała oczy. Kociczka nie widziała na jedno oko, a kocurek stał się całkiem niewidomy. Zabrałam je do Warszawy, przeleczyliśmy stan zapalny oczu u najlepszego kociego okulisty. Kotki zamieszkały z moimi teściami.
Lekarz przy jednej z ostatnich wizyt zalecił wyczyścić oczodoły i zaszyć je. Jednak rodzice mojego ślubnego nie wyrazili na to zgody argumentując to tym, że kot z zaszytymi oczami będzie wyglądał jak zabawka…
Lata mijały, Pusia (kocica) któregoś dnia wyszła z domu i nie wróciła. Długo jej szukaliśmy razem z teściami, ale nic z tego. Już wtedy miałam do nich żal, że nie dbali o koty tak jak należy.
Z kolei niecały miesiąc temu Kotuś zaczął chorować - w jednym z oczodołów zrobił się ogromny stan zapalny - kazaliśmy rodzicom jak najszybciej jechać do weta. Nie pomagały antybiotyki, leki przeciwzapalne, maści, żele, nic. Rodzice męża dostali skierowanie do onkologa, żeby wykluczył zmiany nowotworowe.
Po krótkich oględzinach onkolog zdecydował się zrobić biopsję i badanie histopatologiczne zmiany. Po biopsji kot znów czuł się źle, nie jadł, nie pił, nie ciał wstawać, był osowiały, kręcił się w kółko i gubił drogę do kuwety. Wyniki badania przyszły po niecałym tygodniu - złośliwy nierogowaciejący nowotwór płaskonabłonkowy. Oczywyście można go operować, podać chemię, naświetlać i bawić się, ale guz jest usytuowany w takim miejscu, że gdybyśmy zdecydowali się na operację, to weterynarz musiałby usunąć kotu prawie połowę kości czaszki. Rekonwalescencja zajęłaby rok albo dłużej, natomiast szanse na powodzenie są w granicach 30%. Guz może odrosnąć w miesiąc po operacji.
Dodatkowo chemia może się wiązać z dodatkowymi skutkami ubocznymi takimi jak wymioty, biegunka, drgawki i ogólne osłabienie organizmu. Bardzo chciałabym go uratować, ale prawdę mówiąc mam nadzieję, że teściowie nie zdecydują się na tą operację. Kot będzie się koszmarnie męczyć…
Wet powiedział, że gdyby sytuacja dotyczyła jego kota, to nawet by nie rozważał opcji operacji;  najbardziej ludzkie będzie podawać mu leki przeciwbólowe dopóki jego komfort i wola życia będą wysokie, a potem pozwolić mu odejść godnie i bez cierpienia.
Jestem smutna, rozżalona i wściekła. Gdyby te parę lat temu zdecydowali się zaszyć mu oczy, to prawdopodobnie taka sytuacja by nie wystąpiła. Wet powiedział nam, że bez przerwy ropiejące oczy, które mają kontakt z kurzem, piachem, brudem albo urazami (kot wychodzący nawet na zabezpieczonej działce może wpaść w krzaki czy nawet zadrapać się podczas codziennej toalety) w 80% kończą się nowotworami. Nawet, jeśli się dba, czyści, przemywa i kontroluje stan takich oczu.
Nie mogę sobie darować, że nie przetrzymaliśmy kociaków chociaż chwilę dłużej aż do momentu zaszycia tych oczu… Może wtedy Kotuś miałby szansę na dożycie kociej starości…

Nie pamiętam czy o tym wspominałam wcześniej na blogu, czy tylko na Instagramie, ale od około roku piszę listy z różnymi osobami z całego świata. Śmieszne, bo w sumie nie mam nikogo z Polski :) Albo inaczej - do tej pory nie miałam ;) Szykuje mi się nowa znajomość - wyszło bardzo spontanicznie, bo nie szukałam nowych penpali. Dziewczynę znam od jakiegoś czasu wirtualnie i doszłyśmy do wniosku, że fajnie by nam się pisało listy.




Moje pierwsze listy nie wyglądały jakoś super pięknie, ale im więcej scrapbookingowych kartek robię, tym bardziej mam wrażenie, że wychodzą lepiej. W każdym razie ja wkładam w nie masę serca.










To tylko kilka moich ostatnich prac, ale lada moment będę robić kolejne.
Wszelka konstruktywna krytyka mile widziana ;)

Do moich ostatnio odkrytych pasji mogę oficjalnie już dodać kawę. Poznaję coraz więcej dobrych ziaren i potrafię rozróżnić w nich kilka smaków.



Do bycia ekspertem jeszcze wiele mi brakuje, ale uczę się i potrafię już zrobić dobrą kawę z aeropressu, latte, cappuccino i flat white’a. W najbliższym czasie będę się uczyła robić dripy i być może chemexa. No i marzy mi się kurs latte art. Kawowy świat jest bardzo specyficzny - w pozytywnym tego słowa znaczeniu.



Chcąc więc spróbować czegoś nowego (bo praca za biurkiem to chyba jednak nie jest szczyt moich marzeń) zatrudniłam się w kawiarni. Na razie jestem jeszcze na etapie szkolenia, a potem okresu próbnego. A co będzie dalej, to się zobaczy.
Na razie jestem zadowolona - głównie pracą z ekspresem, ale także zespołem, bliskością kawiarni od domu oraz możliwością rozwoju na danym stanowisku.
Wstawanie rano nigdy nie było dla mnie łatwe, ale muszę przyznać, że wschody słońca są piękne, nawet w Warszawie.



W związku z nową pracą w azylu jestem teraz trochę mniej aktywna. I nie, nie mówię tutaj o regularności, bo nadal raz w tygodniu jestem, ale jakoś szybciej opadam z sił. Wcześniej potrafiłam ogarnąć najważniejsze kwestię zanim reszta zmiany dotarła do azylu, tej chwili robię relatywnie mniej, bo jestem zmęczona po pracy.
Ale jak wejdę już w rytm, to powinnam wrócić do dawnych sił. A przynajmniej taką mam nadzieję. Jeśli nic się nie zmieni, to spróbuję ten jeden dzień w tygodniu mieć wolny, w końcu i tak jestem na 3/4 etatu ;)
Tak czy inaczej wizyty w azylu bardzo dużo mi dają, jestem szczęśliwa, że mogę pomóc i po prostu tam być dla kotów. One tak bardzo pragną miłości i czuję, że moja obecność jest dla nich równie ważna jak dla mnie.








Kocham je wszystkie i gdybym tylko mogła, to przygarnęłabym je do siebie. Ale prawda jest taka, że koty nigdy nie będą szczęśliwe, jeśli będzie ich za dużo w domu. Nie dostaną tyle uwagi ile potrzebują, nie będą miały szansy odpocząć od innych kotów i ostatecznie - mając za dużo kotów ja również nie dałabym rady finansowo, co z pewnością odbiłoby się na ich samopoczuciu i komforcie życia :/
Ale w azylu jestem i będę dla nich - póki co raz w tygodniu, a kiedyś może nawet częściej.
No… i niedługo dostanę legitymację wolontariacką ;)







Moja sukulentowa miłość kwitnie z dnia na dzień coraz bardziej. Od ostatniego wpisu nie kupiłam ich wiele, ale jednak na półce pojawiło się kilka nowych roślinek.


Są już przesadzone w nowe śliczne doniczki! Kilka z nich zaczęło kwitnąć. Małe sadzonki coraz bardziej się zakorzeniają. Za kilka - kilkanaście tygodni być może będę mogła przesadzić je do większych doniczek! :)





Moja mieszanka ziemi ze żwirkiem i węglem aktywnym chyba podpasowała sukulentom, bo pięknie mi rosną :) Tymczasem dwa, które miałam na starej ziemi nie dały rady. Jednego przesadziłam przed samym wyjazdem, bo zaczął wyglądać marnie. Liczę na to, że uda mi się go odratować zanim całkiem padnie.





Miałam nadzieję, że mój implant będzie gotowy w połowie maja, ale to by było chyba zbyt piękne…
O ile ze śrubą wszystko ok, o tyle z leczonym niedawno kanałowo zębem obok już gorzej. Zaczyna się zabawa dokładnie taka sama jak z tą pamiętną szóstką, którą w efekcie straciłam (i zastępuję implantem).
Boję się, że z tym zębem będzie to samo… Dentystka czeka, bo nie ma sensu działać dalej z implantem, jeśli okaże się, że będzie trzeba usuwać ząb obok. Bo po pierwsze nikt nie usunie mi zęba jeśli obok niedawno ktoś gmerał mi w szczęce. A po drugie jeśli ten ząb w ostateczności będzie do usunięcia, to korona implantologiczna będzie podwójna.
Na razie się bawimy w przemywanie, płukanie, antybiotyki, żele i inne. Ja już straciłam nadzieję, ona chce dalej walczyć. Może i jest w tym jakiś sens, w gruncie rzeczy nie ma co się spieszyć…
W medycynie bardzo często się wszystko zmienia, a nuż pojawiły się jakieś nowe pomysły, innowacyjne rozwiązania albo inne magiczne sposoby na odratowanie zęba z wiecznie nawracającym zapaleniem ozębnej…? Bardzo chcę w to wierzyć.

Aktualnie jestem na pół-wakacjach, miałam zamiar dodać ten post przed wyjazdem, ale nie wyszło.
Relację z wyjazdu postaram się dodać w miarę szybko po powrocie, więc spodziewajcie się kolejnej notki jeszcze w tym miesiącu :) Mam sporo ślicznych zdjęć i filmów. Będę chciała złożyć jakiś krótki materiał na youtube :) Może mi to chwilę zająć, bo moje zdolności w składaniu filmów są raczej mierne :)
W każdym razie do napisania niedługo! :)





15 komentarzy:

  1. Jak zwykle piękne zdjęcia ♥️ pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam podobnie. Walczę o swoje marzenia, ale jak już przychodzi do zrobienia czegoś ryzykownego, to się zatrzymuję. Jednak tak nie może być. Nie będę lepiej przygotowana, zwyczajnie trza robić swoje i to całym sercem, a resztę się obaczy. Ważne, by spróbować, choćby z mega bijącym sercem. ;D Życzę Ci totalnego spełnienia. :) Kotki przeurocze, zdrówka dla nich. <3 Pozdrawiam serdecznie, miłego weekendu. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzenia należy spełniać, ale są rzeczy, które ja myślę, że są po to by o nich marzyć. Ot tak, nie zawsze marzenia trzeba sprawiać celem, bo wtedy już nie są marzeniem - tak kiedyś ktoś powiedział i ja się z tym zgadzam. Nic na siłę, nic za wszelką cenę, by nie żałować w żadną stronę.
    My żyjemy tym, co jest, tym co mamy. A co do spełniania spełni się to, co ma się spełnić. Wiele marzeń, gdyby mi się spełniły to nie byłabym tu, gdzie teraz, a tego bym nie zamieniła na nic na świecie.
    Coś w stylu lepiej być biednym szczęśliwym bez podróży po świecie niż bogaczem ze 100m2 i podróżami co rok. Zawsze coś zabiera coś innego - nie da się mieć wszystkiego na raz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale krwatywnie u Ciebie, piękne są te kartki, rozwijaj sie dalej i z wielka przyjemnością poogladam Twoje cuda :)
    Slodkie te kociaki, oby im zdrowie się poprawiło i żeby nabrały więcej siľ.

    A co do kanałowych zębów to miałam dwa, jeden zaleczylam ale po dwóch latach się pokruszyl, a drugi jak sie dowiedziałam, ze kanałowy to od razu kazałam sobie wyrwać, nie chciałam znow cierpiec jak przy pierwszym.
    Zycze Ci, zeby udało się uratować zeba :)
    I czekam na relacje z podrozy po Szkocji 😍

    OdpowiedzUsuń
  5. Walcz z tym wewnętrznym tchórzem i nie daj się pokonać! A zanim stoczysz walkę to właśnie odpocznij,nabierz sił i wtedy walcz, z całych sił. Powodzenia! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowne są Twoje kartki, przepiękne, na pewno Ci co je dostają są zachwyceni :)
    Trzymam kciuki za spokój dla kotka, niech nie boli go za bardzo.
    Teraz jest bardzo dobry czas na spełnianie marzeń, pożegnaj tchórza i do przodu :)
    Ależ Maja już duża!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Balkon jest cudowny. Na pewno przyjemnie spędzasz tam czas zwłaszcza otoczona przez te słodkie kociaki :) ja tez nie mam czasu na blogowanie, nie jest łatwo przy wiszącym na tobie dziecku :P ktore zagląda to telefonu bądz laptopa i nie pozwoli spokojnie dodac posta lub poczytać co tu sie dzieje u innych. Jeszcze raz musze dodac ze twój angielski jest zaskakująco dobry, moze kiedys cie dogonie (mam nadzieje). Pozdrawiam ciepło :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Wonderful to catch up with you, Olka, and see all your beautiful photos and heartfelt words. It is so important to have dreams and sometimes they come true and other times not. We must not be too hard on ourselves if dreams don't work out, but it is worth it to try. You have a kind heart for all the sweet cats. Your succulents are so pretty and your hand-made cards are wonderful! So pretty and creative! I hope you find your dreams and that peace will fill your heart. xo Karen

    OdpowiedzUsuń
  9. Też bardzo kocham koty. :)
    Taka nowa praca musi być bardzo odświeżająca - głowę. :) Ja po cichu też sobie kiedyś marzyłam o jakiejś pracy w kawiarni itp. Może kiedyś. :P Wydaje się być spokojna - gdy nie ma godzin szczytu. :D
    Chyba pierwszy raz widzę kwitnące sukulenty. :O Masz rękę do kwiatów!

    OdpowiedzUsuń
  10. Fantastyczny wpis, bardzo ciekawy i cudowne zdjęcia! Blog działa jak magnez, jak już raz się zacznie, zawsze będzie do tego ciągło :D o marzenia trzeba walczyć, planować je, stopniowo realizować. Mam nadzieję, że i moje kiedyś się spełnią :) Cudowne kotki! Kocham koty jestem naprawdę wielką kociarą w domu mam trzy skarby: Mariolę, Grażynę i Bogusię :)
    Pozdrawiam cieplutko myszko :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ach jestem aż ciekawa co to za odważny krok i czekam aż zdradzisz o nim coś wiecej. W każdym razie powodzenia ;) Również mam takiego wewnętrznego tchórza. Ile ja bym już zrobila gdyby nie on!
    List są super, również lubię je pisać. Twoje kartki na prawdę ładnie wyglądają!

    OdpowiedzUsuń
  12. Warto walczyć o swoje marzenia, nawet jeśli oznacza to wyjście ze swojej strefy komfortu i zaryzykowanie niepowodzenia. Fajnie, że wymieniasz się listami. Ja uwielbiam to robić ♥ Bez swoich listownych przyjaciół nie wyobrażam sobie życia - komu mogłabym się zwierzać, jak nie im? :) Piękne rzeczy tworzysz! Te karteczki chętnie bym przygarnęła, a pyszne kawusie wypiła :) Dobrze jest umieć robić takie rzeczy! Gratuluję nowej pracy.

    OdpowiedzUsuń

Instagram