Marzenia


Życie jest zbyt krótkie i kruche by odkładać spełnianie marzeń na później.
Ja do zrealizowania swojego dojrzewałam blisko 2 lata, ale fakt faktem w tym przypadku lepiej było poczekać dłużej i mieć 100% pewności, że tego na prawdę chcę. Teraz, kiedy jestem już „po” mogę oficjalnie napisać: na początku lutego zrobiłam sobie tatuaż.
W sumie dość nieduży, ale dla mnie bardzo ważny. Przedstawia moją cudowna mruczącą przyjaciółkę. Teraz za każdym razem jak spojrzę na swoją rękę przypomina mi się to jak wiele dla mnie zrobiła.

Tatuaż robiłam w jednym z najlepszych warszawskich studiów, całość nie zajęła więcej niż 4 godziny. Najpierw tatuażysta (tak się złożyło, że również odpowiedzialny kociarz) zaprojektował rysunek, następnie odbił mi go na ręku za pomocą kalki technicznej (na którą się uczuliłam… ale na szczęście nie przeszkodziło to w tatuowaniu), a potem samo wykonanie!


Wbrew wszelkiej opinii tatuaż na wewnętrznej stronie ręki nie boli. To co czułam mogę porównać do podrapania przez kota - umiarkowanie wkurzające. Zarówno kontur, jak i kolor - na prawdę spodziewałam się, że będzie gorzej. Jestem kompletną panikarą i wydaje mi się, że kiepsko znoszę ból, więc byłam pewna, że będę się darła przez bite 2 godziny (bo tyle mniej więcej trwało samo tatuowanie). Może to również kwestia nastawienia - większość osób tak straszyła, więc cały czas czekałam na ten koszmarny ból, który miał nastąpić. No i nie nastąpił ;)

Po wykonaniu moja ręka została zawinięta w folię spożywczą, żeby zapobiec zakażeniom.
Przez kolejne 3 dni co 3-4 godziny przemywałam tatuaż wodą z mydłem antybakteryjnym i smarowałam bepantenem, a następnie owijałam folią spożywczą.


Po tych 3 dniach z tatuażu przestał wypływać tusz i osocze i można było zrezygnować z owijania folią (ufff, niestety na plasterki również się uczulam, więc sam element owijania był dla mnie chyba najgorszą rzeczą z całego procesu tatuowania i gojenia).
Kiedy tatuaż nie był już zakrywany jego gojenie bardzo się przyspieszyło, już następnego dnia pojawiły się łuski schodzącego naskórka i lekkie swędzenie. Trwało to 2 dni. Aktualnie tatuaż wygląda bardzo dobrze. Właściwie tak bardzo się do niego przyzwyczaiłam, że mam wrażenie, jak by był na moim ręku od zawsze. Kolory są wyraźne i ładne (w czasie gojenia lekko blakły, rozmazywały się i wyglądały jak by się ze sobą mieszały - jest to całkowicie normalne). Nadal przemywam go i smaruję kilka razy dziennie, skóra jest nadal dość sucha w tym miejscu, ale już coraz mniej wrażliwa. Za 2-3 tygodnie będę mogła wrócić na siłownię i na basen :)
Oto on w całej okazałości!



Z kolei reakcje ludzi na tatuaż były bardzo różne. Jedni mi gratulowali, inni się zachwycali, a jeszcze inni… no cóż krytykowali. Dostałam już pytanie czy moja „brudna ręka” mi się nie znudzi, czy jestem pewna, że dobrze zrobiłam, że za duży, że oszalałam, oraz całą masę skrzywionych min i pełnych politowania spojrzeń. Ale tym się nie przejmuję. Ten tatuaż jest dla mnie, ma się podobać przede wszystkim mnie. Inni nie muszą patrzeć, to w końcu nie ich ciało.

To dlaczego się na niego zdecydowałam opisałam już w sumie w poprzedniej notce. Taki trochę falstart, ale zupełnie przypadkowy. Do wspomnienia o tym skłoniło mnie obejrzenie filmu „A streetcat named Bob”.  No i refleksja przyszła sama z siebie.
Przeczytałam również książkę, którą napisał James. Jest równie wzruszająca i bardzo lekko napisana. Skończyłam ją w jeden wieczór. Właściwie między filmem, a książką jest bardzo dużo różnic. Wątek przyjaźni ten sam, ale osoby, zdarzenia - wszystko pozmieniane. Warto przeczytać, choćby dla tego, żeby wiedzieć, że ten człowiek przygarniając Boba wiedział dość sporo o kotach (w filmie przedstawiono go jako kompletnego laika), oraz dla tych wzruszających momentów, w których pisze o swoich uczuciach.

Jak już jestem w temacie kocim, to warto wspomnieć, że w zeszłym tygodniu moja trójca miała przegląd. Wetka zrobiła całej trójce badania krwi i odrobaczyła. Foch za to dało się odczuć przez cały dzień, ale badania były robione dość dawno, więc trzeba było je powtórzyć. Obie dziewczyny mają podwyższone limfocyty, więc trzeba będzie zrobić kontrolę za 3 miesiące. Wyniki nie są jakieś mocno tragiczne, ale są do obserwacji. Lada moment będę powtarzała badania moczu, ale chcę odczekać, żeby od wizyty wetki minął przynajmniej tydzień, bo często wyniki były lekko sfałszowane po odbytym stresie.
Czekam jeszcze tylko na wyniki TLI Amai. Ostatnie USG wykazało, że trzustka jest w dużo lepszej formie, ale nie chcę się za bardzo cieszyć zanim nie dostanę konkretów. Liczę po cichu na to, że może jeszcze kiedyś uda nam się odstawić amylaktiv digest.
A ogólnie koty mają się dobrze. Szaleją, psocą, przytulają i wybrzydzają na jedzenie ;)


Moje samopoczucie w zasadzie jest całkiem niezłe. Fizycznie (odpukać) nie mam problemów. Psychicznie raz lepiej raz gorzej, ale już nie czuję się taka zdołowana jak 2-3 miesiące temu.

Mam pracę, w której póki co nie dostaję bardzo ciężkich zadań (na te przyjdzie czas za chwilę), a do deadlinu jeszcze sporo czasu, więc nie czuję bardzo presji.

Udało mi się schudnąć do 67kg (do mojego postanowienia zostało jeszcze 2kg do zrzucenia). W tej chwili, mimo że nadal krytycznym okiem patrzę na swoją fałdkę na brzuchu, to jednak bardzo się cieszę, bo widzę efekty względem początku i zdecydowanie lepiej czuję się sama ze sobą. Aktualnie jestem już w normie BMI. Jem zdrowo i wcale nie mało. Ostatnio bardzo polubiłam koktajle i co dzień na śniadanie wypijam szklankę. Najlepiej smakuje mi połączenie jagody, banan, mleko, siemię lniane i 2-3 kostki gorzkiej czekolady. Czasami zamiast siemienia dodaję nasiona chia. Taki początek dnia gwarantuje dobry nastrój na najbliższe kilka godzin. Na drugie śniadanie zazwyczaj przychodzi chęć na kanapkę z jakąś pastą. To też ostatnio u nas hit - wszyscy troje je uwielbiamy - mnie najbardziej podeszła z groszkiem i miętą albo z groszkiem i rukolą. Ale kombinacji past jest cała masa, warto przekopać np. portal kwestiasmaku.


Z negatywnych kwestii to fakt, że znów ludzie mnie olewają. W zasadzie nie chcą się spotykać - obiecują, a potem milczą albo zbywają mnie głupimi wymówkami. Sama nie wiem co mam o tym myśleć, na prawdę wolałabym usłyszeć wprost deklarację zerwania kontaktu, niż takie pierdu pierdu sranie w banię. Ale po raz kolejny się przekonuję, że szczerość to nie jest mocna strona naszego społeczeństwa. Owszem, pogoda nie zachęca do wyłażenia z domu, ale skoro i tak się ruszają do pracy, to co za problem pobyć poza domem 2-3 godziny dłużej? Ostatnio jest też mało chętnych na planszówkowe wieczory. Mamy sporo gier, póki co gramy głównie we dwoje, bo partnerów do gry jak na lekarstwo.

Za to póki co moja wena twórcza przeżywa odrodzenie i to jest jedna z najpozytywniejszych rzeczy.


Zrobiłam kolejne 3 zeszyty, uszyłam 3 masKOTki i 4 cieplutkie kominy na szyję na koteryjny bazarek. Zamówiłam też śliczną kolorową włóczkę, bo chcę zrobić szydełkowe rękawiczki (tym razem dla siebie). Haftowanie kotka póki co stanęło w martwym punkcie, ale wrócę do tego pewnie jeszcze w tym miesiącu. Pomysłów jest cała masa, czasem nie wiem, który mam realizować najpierw ;)






Walentynki w tym roku u nas będą spokojne - zrobimy sobie domową pizzę i pogramy w planszówki. Nie będzie alkoholu, bo ja po zrobieniu tatuażu póki co nie mogę pić. Randkę odbijemy sobie dzień po walentynkach, kiedy moja mama zostanie z Majką, a w restauracjach nie będzie dzikich tłumów :)


Już żyję naszymi planami wakacyjnymi. W tym roku będą one mega udane. Być może w marcu pojedziemy na 2 tygodnie do San Francisco (tu jeszcze nic pewnego, ale jeśli się uda, to będzie super). W okolicach maja chcemy wyskoczyć na weekend gdzieś do UK, bo nasza koleżanka z Hong Kongu jest tam na stypendium i to jedna z niewielu okazji, żeby się z nią spotkać. Jeszcze nie mamy sprecyzowane do jakiego miasta, ale to już kwestia ustalenia. Zarówno ona jak i my będziemy musieli dojechać, bo w miejscu gdzie ona się zatrzymała nie ma sensownych lotów (cenowo i czasowo). Z kolei w lipcu, kiedy Maja będzie miała przerwę w żłobku chcemy pojechać razem z nią w Góry Stołowe i do Katowic. Będąc przy granicy zamierzamy wyskoczyć na wycieczkę do skalnego miasta po czeskiej stronie. W sierpniu być może pojadę gdzieś sama z moją mamą - jeszcze nie wiem gdzie, może nad morze, a może znów w góry. W sumie bardzo lubię góry i uważam, że długie spacery bardzo poprawiają moją kondycję. Natomiast we wrześniu czeka nas tydzień we dwoje z moim mężem w Rzymie. Chcemy się totalnie zchillować i naładować baterie na słonecznych plażach pod Rzymem. To wszystko brzmi bardzo intensywnie, ale tak faktycznie większość, to będą krótkie wyskoki i będziemy się starali jak najbardziej ciąć koszty.
Tak czy inaczej myślenie o wakacjach nastraja mnie bardzo pozytywnie i nie mogę się doczekać przygody. W końcu życie jest tylko jedno, trzeba korzystać z niego ile się tylko da…

16 komentarzy:

  1. Podejrzałam ten tatuaż na Twoim IG :) Swoją drogą, miałam Cię dodać do obserwowanych, ale jakoś tak się zapatrzyłam na te zdjęcia i zapomniałam. Zaraz to nadrobię. Cudny ten komin jest! Muszę się w końcu nauczyć szyć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie podobają mi się tatuaże!
    W planach mam tatuaż z Chloe (coś w podobie do twojego), ale mój by był chyba na żebrach. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem ci, że ten tauaż jest świetny a kicia urocza :)
    Obserwuję

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny tatuaż :) Też mam ochotę na koci tatuaż, ale w stolicy jest mnóstwo salonów i trudno się zdecydować. Zeszyty widziałam chyba na IG, bardzo mi się podobają - uwielbiam kocie motywy ;)
    Co do ludzi - odpowiedni kiedyś się pojawią. Też się dziwię temu, że ludzie omijają temat, wymyślają wymówki, zamiast powiedzieć, o co im tak naprawdę chodzi...

    OdpowiedzUsuń
  5. O! Ja też właśnie dostałam w prezencie możliwość tatuażu i wzor się robi, a dojrzewałam tez długo...
    Ale nie chcę konkretnego kota (nie krytykuje, bron boze, kazdy sobe tatuuje co chce), bo boje sie, ze bedzie mi zle jesli cos sie stanie - Salem ma jzu 13 lat...
    Dlatego zdeycdowalam sie na kota po prostu, ale poki co o projekcie nic nie wiem, bo u nas w malym miescie facet zbiera zamowienia i tworzy wzory, przedstawia kilka pomyslow itd...
    Ale pochwale sie na pewno :)
    Piekne koty i piekna czarna sukienka w kotki :)
    Ps. Oj dieta... ciezki temat u kotow i ludzi...

    Duzo milosci zyczymy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tatuaż super! Jak to się boję że będzie bolało, więc pewnie nigdy się nie zdecyduję na tatuaż ;)
    Zeszyty i kominy super, zwłaszcza te kocie :) A plany na wakacje zapowiadają się super! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. piekny komin, zapraszam na rozdanie do mnie http://madziakowo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny tatuaż! ;D

    Zapraszam :
    unnormall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. jaki piękny tatuaż, jest przegenialny! widziałam go już na instagramie, nawet Menszowi pokazywałam :D

    OdpowiedzUsuń
  10. a co do ubranek dziecięcych to też mam trochę używanych, a resztę kupiłam za jakieś śmieszne pieniądze na promocjach więc... trudno, raz się żyje, i nie żałuję tych wydanych monet :D

    OdpowiedzUsuń
  11. a u nas z ciążą było tak, że... najpierw zaszłam całkiem przypadkowo i niespodziankowo w pierwszą ciążę, którą niestety straciłam w 5tc, i jakie było zdziwienie, kiedy po miesiącu od poronienia, kiedy kompletnie się wyluzowałam, okazało sie, że jestem w drugiej ciąży, która rozwija się prawidłowo (odpukać!) :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeśli człowiek chce mieć tatuaż i nie jest to chwilowy kaprys to czemu nie?! Zwłaszcza jeśli jest to jakiś ładny obrazek. Gorzej jeśli wykonuję się go pod wpływem chwili i potem już nie tylko nie cieszy ale wręcz irytuje. Ładny ten Twój tatuażowy Kotek :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Super tatuaż! Ja dojrzewam do podjęcia decyzji o tatuażu ale na razie jest dużo rzeczy które powodują że odkładam to na później. Może kiedyś gdy już wszystko się ustabilizuje :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Koty są super :-)
    Robótek robić nie umiem.
    Tatuażu bym sobie nigdy nie zrobiła, bo nie czuję takiej potrzeby,
    również by nie zatruwać organizmu permanentnie, a i z tego powodu poniżej.
    Jak masz chęć to zajrzy na tę stronę
    http://www.akademiawitalnosci.pl//
    Pozdrawiam wiosennie...

    OdpowiedzUsuń
  15. Tatuaż bardzo mi się podoba i uważam, że wielkościowo jest w sam raz:) widzę, że inspiratorce również się podoba, a nawet się w nim rozpoznaje:) też zamierzam zrobić sobie tatuaż, wiem już nawet co chcę- ścieżkę z kocich łapek poniżej obojczyka, nie wiem tylko po której stronie:) ale chyba najpierw zrobię taki na próbę, słyszałam, że można zrobić taki, który zniknie po jakimś czasie. Zobaczę jak będę się czuła, czy to jest właśnie to, czego chcę i wtedy zdecyduję się na trwały. Ale zrobię to jak najszybciej bo co do marzeń masz absolutną rację Olu:) Bardzo podobają mi się Twoje pomysły, zapał i rzeczy, które przygotowujesz na kiermasz:) a ponieważ widzę, że rok zapowiada się u Was wyjazdowo życzę Wam bezpiecznych i pełnych wrażeń podróży:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Piękny tatuaż. Koty cudowne, a plany wakacyjne zapowiadają się świetnie. Czekam na relacje okraszone zdjęciami. :)

    OdpowiedzUsuń

Instagram