Dzisiaj będzie o Hedwidze.
Dokładnie dzisiaj mija rok odkąd młoda zamieszkała z nami.
Przez ten rok wydarzyło się wiele dobrego. Nasza malutka paproszka nie jest już tą samą kicią, co wtedy, w środowe popołudnie.
I znów mnie długo nie było.
Ostatnio mam gorszy okres, zupełnie nie mam na nic siły i nawet nie próbuję jej z siebie wykrzesać. Najchętniej stałabym się niewidzialna.
Jesienne spacery po lesie dodają mi trochę energii, ale póki co nie starcza jej na zbyt wiele.
Miałam usiąść do tego wpisu wcześniej, ale ciągle coś się działo. Tak więc wpis wyjazdowy połączę z nie-wyjazdowym. Ale dzisiaj dla odmiany nie będzie dużo tekstu.
Sierpień zaczął się dość intensywnie.
I chociaż hiszpański ostatecznie przesunęłam na wrzesień, to mimo wszystko nie mogę narzekać na nudę i brak zajęć.
Było genialnie!
Wprawdzie wróciliśmy do domu na początku zeszłego tygodnia, ale nie miałam chwili, żeby tutaj zajrzeć. Natłok zajęć, krótkie wieczory i fakt, że wolałam swój czas wolny poświęcić rodzinie niż blogowaniu. Ale mimo, że nie dodaję postów regularnie, to cieszę się z tego, jak wygląda mój blog, to takie moje bezpieczne miejsce, gdzie spotkałam życzliwych i fajnych ludzi.
Po powrocie z tak pięknego miejsca jak Alpy naprawdę ciężko jest wrócić do normalności.
Oczywiście wiadomo, że wszystko co dobre szybko się kończy, ale człowiek zawsze czuje lekki niedosyt, kiedy wraca do swoich obowiązków.
Niby nic wielkiego od ostatniej notki się nie wydarzyło, ale jednak mam sporo do napisania.
Podzielę więc post na kategorie - tak będzie Wam łatwiej pominąć wątki, które mogą Was mniej interesować.
Nie miałam pojęcia ile czasu zajmie mi opublikowanie tej notki. Ostatnio mój brak motywacji do czegokolwiek powoduje, że wszystko czego się podejmuję zajmuje mi dużo więcej czasu. A ja chyba nie mam już siły walczyć z samą sobą i zmuszać się, żeby zmieścić się w takich ramach czasowych, jakie zazwyczaj wystarczały. Czasem czuję się, jakbym błądziła gdzieś po omacku. Nie wiem gdzie idę, nie wiem co robię, kręcę się w kółko bez celu.
No i mamy marzec…
Ten czas od początku roku przeleciał mi jak kilka dni. Zupełnie jakbym gdzieś w którymś momencie usnęła na ponad 2 miesiące i nagle obudziła się jakby nigdy nic.
Styczeń minął mi tak szybko, że zanim zdążyłam się obejrzeć, to jest już połowa lutego.
Praktycznie cały styczeń kręcił się wokół kawy, kawiarni i festiwalu kawy. O festiwalu nie wspominałam Wam wcześniej, bo to była bardzo szybka i spontaniczna decyzja. Nie byliśmy pewni, czy wyrobimy się ze wszystkim i czy ostatecznie uda nam się wystawić. Ale udało się.
Tak jak kiedyś już zasugerowałam jednej z koleżanek - na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które tak naprawdę mnie znają. Cała reszta osób, nawet bardzo mi bliska, wie o mnie tyle ile ja sama chcę, aby wiedziała.
Marzycielka, z nieograniczoną fantazją. Nie do końca cierpliwa, po części choleryk. Panicznie bojąca się samotności i zbyt długo trwającej ciszy. Wielbicielka rękodzieła pod każdą postacią, crazy cat lady, artystyczna dusza. Zakochana w jesieni.