Nadszedł grudzień. Czas płynie nieustannie i nie ogląda się za siebie. Czasami tak szybko, że dni zlewają mi się w jednolitą całość. Dni, tygodnie, miesiące…
czwartek, 23 grudnia 2021
Wiosna. Pogoda wreszcie pozwoliła na spokojne popołudnia na balkonie. Delikatne promienie słońca tańczące na mojej twarzy, lekki wiatr plączący włosy, zielona herbata i towarzystwo kotów. To są dobre momenty.
Nie miałam ostatnio weny na pisanie. Czasami czułam taką potrzebę, ale koniec końców nie byłam w stanie sklecić nawet kilku prostych zdań. Tak jakoś.
To nie był łatwy czas. Z resztą nadal nie jest. Bywało tak, że dni, a nawet tygodnie zlewały mi się w jedną całość. I to poczucie braku sensu, beznadziei, bycia niewystarczającą. Bywały też takie chwile, gdy marzyłam, żeby umrzeć. Ale nie miałam i nadal nie mam w sobie na to odwagi. Jestem zmęczona.
Nie mam pewności jak powinno wyglądać moje życie; nie mam planów na siebie. Ani nadziei. Mam za to poczucie, że wielu spraw nie kontroluję, a czas przecieka mi między palcami.
Ale mimo wszystko nadal mam siebie (chociaż raczej się ze sobą nie lubię), mam pasje, stabilną pracę, ukochane zwierzęta…
W ostatnim czasie sporo spraw się trochę pokomplikowało, ale próbuję radzić sobie z tym. Próbuję, to chyba najlepsze określenie, bo tak na prawdę kompletnie sobie nie radzę. Z niczym…
Moje zdrowie posypało się tym razem na kilku płaszczyznach jednocześnie. I tak na prawdę z każdą z tych płaszczyzn muszę po prostu nauczyć się żyć.
Nie było mnie tu 8 miesięcy. Długo, ale i nie długo jednocześnie. Może z czasem uda mi się tu wracać częściej.
Chyba nie jestem w stanie nadrobić zaległości w Waszych wpisach, więc po prostu zacznę od dziś, jutra, pojutrza, kiedykolwiek…
Słońce już zachodzi, w powietrzu czuć zapach wieczoru i nadchodzącego deszczu. Pociągi powoli zjeżdżają na nocny postój; słychać jak suną po szynach. To będzie kolejny powolny wieczór, taki jak wiele innych w ostatnim czasie.