Jesienne flow

I mamy jesień. Jeszcze nie tak na 100%, ale powoli, coraz mocniej czuć jej zapach w powietrzu. Gorąc ustępuje z minuty na minutę. Rześkie i chłodne powietrze przenika mnie na wskroś. I bardzo cieszy. Poranna mgła otula drzewa, a wschodzące słońce sprawia, że krajobraz jest kameralny i bardzo spokojny. 


Jestem jesieniarą. Chociaż muszę przyznać, że wolę określenie Jesienna Dusza. Jesień jest dla mnie bardzo czuła i dobra. Mogłaby dla mnie trwać nawet cały rok i jak słowo daję, nigdy bym się nią nie znudziła. Kocham jej kolory, ale też odcienie szarości. Mam wrażenie, że jej nastroje zmieniają się tak często jak moje własne; może dlatego tak dobrze rozumiem ten okres i tak dobrze się w nim czuję. Natura sama w sobie ma na nie ogromny wpływ, oh o ile łatwiej mi w życiu, kiedy wreszcie zdałam sobie z tego sprawę i podążam za jej wskazówkami. Niezależnie od pory roku.
Wdech i wydech. Wiatr we włosach, promienie słoneczne oplatające ramiona, krople deszczu płynące po twarzy, zmrożone policzki. Piękno i spokój. Minimalizm. W takiej chwili nie potrzeba nic więcej. Odczuwam mocniej, cieszę się przyrodą. Czuję jedność i integralność.


W ostatnim czasie bardzo wiele się wydarzyło. I jak zwykle raz było lepiej, a raz gorzej.

Napisałabym wcześniej, ale trudne chwile skumulowały się jak chmury burzowe - nagle.
Będzie nie po kolei.

Z kwestii pozytywnych dużą zmianą jest nowa praca.
W poprzedniej było stabilnie i miło, ale trochę mi zabrakło możliwości rozwoju. Frustracja i poczucie nudy demotywowały do bycia tak dokładną jaką zawsze jestem. Odeszłam.
Od września jestem w nowym miejscu, uczę się rzeczy, wdrażam się w projekt. Pracuję w kompletnie innym środowisku.
Początki są trudne i intensywne ze względu na przeładowanie informacjami. Ale generalnie jest mi z tym dobrze i mam poczucie, że robię coś ważnego.

Tworzę rzeczy. Jest to znów silnie związane z nadchodzącą upragnioną jesienią.
Bawię się miedzią, pokrywam nią przeróżne rośliny. Planuję wpleść je w najbardziej jesienną makramę, jaką potrafię sobie wyobrazić. Będzie połączeniem kilku technik.
Oprócz tego wracam do zabaw żywicą epoksydową. Zamówiłam nową i będę ponownie zatapiać w niej mech, leśne grzyby i inne skarby, które znajduję na swoich jesiennych wyprawach.


Spróbowałam również swoich sił w hafcie. Nigdy wcześniej nie czułam potrzeby haftowania, ale ostatnio doszłam do wniosku, że chciałabym aby mój pamiętnik miał wyhaftowaną okładkę.

No i oczywiście listy. Mimo krótkiej przerwy w sierpniu nadal je piszę i coraz bardziej rozpracowuję swój styl. Koperty stylizowane na stare vintage są moimi ulubionymi i właśnie takie ostatnio tworzę.







Wakacje w tym roku były intensywne, ale ciekawe. Tym razem udało nam się pojechać na upragniony road trip - taki bez planowania i rezerwowania czegokolwiek. Po prostu ruszyliśmy przed siebie rozkoszowaliśmy się pięknymi miejscami.
Rozpoczęliśmy zwiedzanie od Słowenii, która jest wyjątkowo urokliwa. Skałki, wodospady, śliczne jeziora… Magia, zupełnie jakby przenieść się do jakiejś nieznanej dotąd krainy pełnej driad i wróżek.



Również Ljubljana zachwyciła mnie swoim spokojem i kolorami.

A potem już tylko dalej na południe.

Chorwacja jest bardzo turystyczna. Oczywiście jest wiele pięknych i dzikich zakątków, ale jednak duża większość przybrzeżnych miasteczek i wsi jest zapełniona po brzegi. Miasta są warte odwiedzenia, co też uczyniliśmy, ale potem uciekaliśmy do natury.


Kamieniste plaże i bogata fauna i flora to definitywnie coś, co trzeba zobaczyć będąc w Chorwacji.





Jedno z piękniejszych miast - Dubrovnik - zdecydowanie warto odwiedzić już po sezonie. My zrobiliśmy to w najgorszym możliwym momencie, więc w okolicach starego miasta (Westeros z Gry o Tron) była tona ludzi i żar lał się z nieba. Ale tak czy inaczej, nie żałuję wspinania się na setki schodów i spacerowania ślicznymi małymi uliczkami. 



Tydzień spędzony w Chorwacji, to zdecydowanie za mało, ale nie mam wątpliwości, że jeszcze tam wrócę. Prawdopodobnie kamperem i raczej w chłodniejszym okresie.

Sumarycznie zjechaliśmy całe wybrzeże i wbrew wszelkim opiniom przejazd przez Bośnię i Hercegowinę był szybką formalnością, bez zbędnych pytań.
A po Dubrovniku przyszedł czas na drugą część podróży. Rejs promem na drugą stronę Adriatyku trwał wieczność; 8 godzin grania w planszówki, spacerowania naokoło albo leżenia na ławce i gadania o wszystkim i o niczym. Tak się skończyła chorwacka przygoda, jednocześnie rozpoczynająca włoską. Dopłynęliśmy do Bari, kiedy słońce już się chowało do oceanu.

Włochy miały względem Chorwacji kilka zalet, ale również kilka wad. Na pewno były tańsze, spokojniejsze i łatwiejsze w znalezieniu noclegu. Ale dla odmiany były dużo bardziej brudne i niechlujne. Wzdłuż dróg podmiejskich ludzie wyrzucają swoje śmieci i gabaryty. Bardzo to smutne. No i kultura jazdy we Włoszech pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Neapol mnie rozczarował swoją przeciętnością i zaniedbaniem. Ale Włoskie wybrzeża i przepiękna Florencja zdecydowanie ładowały moje baterie. 








Do Florencji na pewno wrócę, zdecydowanie zaplanowaliśmy sobie w niej zbyt mało czasu. 




W ogóle trochę słabo rozplanowaliśmy powrót przez Włochy; chcieliśmy za dużo i w zbyt krótkim czasie. Zabrakło czasu na Wezuwiusza i Etnę; no i generalnie na Toskanię. Ale wszystko w swoim czasie, co się odwlecze…. itd
Wakacje były piękne, aktywne i mimo kilku niedociągnięć bardzo relaksujące.

Z takich planów na najbliższą przyszłość, to planujemy zrobić kampera. Kupiłam używanego dostawczaka z Niemiec i będziemy go ogarniać. Sporo części jest do wymiany, cała kabina do gruntownego czyszczenia. Potrzeba mu dać trochę miłości i przeżyje z nami wiele przygód. Lubię przedmioty z duszą,  lubię też dawać im drugie życie. 


W ostatnim czasie nie wszystko jednak było takie łatwe i przyjemne. Pojawiło się wiele trudności; przyznam szczerze, że było ich chyba nawet więcej niż tych przyjemnych momentów. Nie narzekam, zwyczajnie stwierdzam fakty.

Przed naszymi wakacjami Amaya zaczęła dziwnie się ślinić. Okazało się, że ma zepsuty bolący ząb. Nie była to wprawdzie sytuacja zagrażająca jej życiu, ale zdecydowanie nieprzyjemna i dostarczająca pewną dawkę stresu.
Ząb został usunięty w trybie ekspresowym, a Amaya zaliczyła kolejny skok rozwojowy - stała się jeszcze bardziej miziasta i otwarta. Na ten moment chyba już nie mogę mówić o niej jako o kocie lękowym. Owszem, bywa nieśmiała, ale wygląda na to, że chyba przepracowałyśmy jej traumy z okresu dzieciństwa. Amaya jest ostatnio dla mnie dużym wsparciem; większym niż ja dla niej.


Z kolei po naszym powrocie rozchorował się nasz geriatryk - Misio. Ze względu na jego wiek (22 lata) każda choroba, którą łapie wzrasta do rangi niebezpiecznej. Tym razem padło na wątrobę. Miś nagle źle się poczuł; w badaniach krwi parametry wątrobowe wyszły 5-krotnie poza skalę. Było ciężko. Nie chciał jeść, chował się; początkowe leczenie nie przynosiło rezultatów. Weterynarz zasugerował nam rozważenie eutanazji.

Nie byłam przekonana ani gotowa. Dokarmialiśmy go na siłę.
W międzyczasie miał robione kolejne badania; wstępne USG wykazało guza w wątrobie. Dodatkowe oznaczenia sugerowały krwotok wewnętrzny. Misio dosłownie w 2 dni dostał silnej anemii - był na granicy przetaczania krwi. Ale jednocześnie zaczął delikatnie reagować na leki. Wrócił mu apetyt; tylko kot sprawiał wrażenie jakby zapomniał jak się je. Nie bardzo umiał złapać jedzenie; nie wiedział, że ma je przełknąć. Pomagaliśmy mu karmiąc go jak 6 miesięczne dziecko i jakoś to szło.
W międzyczasie weterynarz prowadzący kota obraził się na mnie za moją dociekliwość, oraz za wykonanie dodatkowych badań, których nie chciał zlecić mimo mojej wyraźnej prośby. Wyniki - jak się spodziewałam - były przerażające, ale weterynarz, o którym mowa stwierdził (cytuję): “To nic nie znaczy; nie zleciłem ich, więc nie wezmę ich pod uwagę przy dalszym leczeniu”. Przez praktycznie 3 tygodnie wstawałam z łóżka z ogromnym strachem, ponieważ nie było wiadomo czy kot w ogóle przeżyje noc. Zachowanie tego człowieka to była kolejna cegiełka stresu do mojej i tak już koszmarnie wyniszczającej sytuacji…
Zmieniłam lekarza.
Ostatecznie po zmianie lekarza i wdrożeniu odpowiedniego leczenia kot jakimś cudem wyszedł ze stanu krytycznego. Morfologia w tej chwili jest już praktycznie w normie.
Kot zaczął normalnie jeść - mniej niż zazwyczaj, ale bez niczyjej pomocy. Karmimy go na żądanie, nawet kilkanaście razy dziennie.

Parametry wątrobowe bardzo powoli idą ku lepszemu. W powtórnym USG (które miało zakwalifikować lub zdyskwalifikować Misia z paliatywnego leczenia nowotworu) wyszło, że zmiana bardzo się zmniejszyła. Oznacza to, że obiekt, który pojawił się w jego brzuchu nie jest guzem, a najprawdopodobniej ropieniem powstałym w wyniku bardzo silnego stanu zapalnego.
Stan Misia nie jest jeszcze całkiem dobry. Nadal ma stan zapalny w całej jamie brzusznej; nadal jest pod stałą opieką weterynaryjną. Ale na ten moment nie zagraża to jego życiu.
Cała historia jest znacznie dłuższa, ale starałam się opisać ją w dużym uproszczeniu.
Przez cały okres czasu miałam ogromne wsparcie zarówno merytoryczne jak i psychiczne ze strony Agi z Surowych kotków, za co jestem ogromnie wdzięczna.


Moja domowa dżungla również ostatnio ma się gorzej. Od sierpnia walczę z wciornastkami, które zaatakowały obie moje monstery, oraz z przędziorkami na kalateach. Ciężko mi powiedzieć, czy sobie poradzę. Kocham kwiaty, czuję wdzięczność za to jak pięknie zazieleniają moją przestrzeń. Ale jednocześnie nie czuję się specjalistką w tej dziedzinie. Pewnie parę miesięcy temu bardziej bym się przejęła szkodnikami na kwiatach, ale w obliczu choroby Misia wszystko inne spadło na dalszy plan. 


Z moim zdrowiem i samopoczuciem także bywa różnie.
Sercowo jest raz lepiej raz gorzej. Każdy trening albo większy wysiłek kończy się blokiem. To męczy i zniechęca. Momentami z tego powodu odpuszczam treningi, mimo, że nie powinnam. Zwiększone dawki leków niespecjalnie pomagają.
Dodatkowo przypałętała się jeszcze insulinooporność, która spowodowała, że non stop czułam się senna i przybierałam na wadze mimo zdrowego odżywiania się. Zdiagnozowanie problemu zajęło sporo czasu, ale wreszcie trafiłam do dobrego endokrynologa, który przedstawił mi konkretny plan działania. Nie błądzę już na ślepo; mam włączone leki, regularnie robię badania i jestem pod opieką dietetyka, który uczy mnie jak oswoić problem. I jest trochę lepiej. Nie jestem już tak bardzo senna i niezdolna do funkcjonowania jak wcześniej. Nie muszę już pić kawy/yerby przez cały dzień. Moja koncentracja wzrosła. Trochę lepiej przesypiam noce.
Ale moja waga nie zmniejsza się; jestem tym załamana. Czuję się skrępowana, kiedy muszę się z kimś spotkać; w związku z tym rzadko ostatnio widuję się ze znajomymi. Jestem niepewna i mam wrażenie, że wszyscy naokoło oceniają mnie wyłącznie po wyglądzie. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to prawdą, ale czasami między tym co czuję, a tym co się faktycznie dzieje jest wielka przepaść.


Próbuję dawać sobie trochę więcej luzu i nie wymagać niemożliwego. Staram się lepiej poznawać siebie i nie przeładowywać swojej samo-pojemności. Mam dużo uczuć i odczuć; nie wszystkie z nich lubię i akceptuję. Pracuję nad zmianami i staram się zachować otwarty umysł. Nie wszystko co widać na zewnątrz jest tym co się dzieje we mnie. Czasami boli mnie nadinterpretacja i niezrozumienie ze strony otoczenia, ale z tym również uczę się żyć. Nie dogodzimy wszystkim naokoło. Czasami bycie samolubnym egoistą to najlepszy prezent jaki możemy sobie podarować.




15 komentarzy:

  1. Jak się cieszę, że znów mogę Cię czytać! :)
    Ja też jestem Jesienną Duszą. :)

    Wyprawa do zazdroszczenia, marzyłam o czymś takim, jednak straciliśmy bilety na drugą półkulę po wybuchu pandemii. :(

    Dostawczak jest świetnym pomysłem, myślałam o czymś takim, jak jeszcze w Szwajcarii mieszkaliśmy. Trochę jednak nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja jestem zdecydowanie jesienną duszą, ale taką co woli ciepło ;)
    piękne wakacje i cudowna podróż, moje klimaty, marzy mi się taki wyjazd!
    niezmiennie podziwiam Twój talent do różnych ręcznych robótek!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj. Ale pięknie u Ciebie! Te zdjęcia z wakacji mnie bardzo urzekły. Fantastyczne widoki, będziecie mieli miłe wspomnienia na jesień i zimę :) Lubię też jesień ale chyba nie jestem fanką jak Ty, preferuję jak jest ciepło jak latem. Jesienna pora roku także ma urok i piękno w sobie więc w 90% zgadzam się z Tobą :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem zdecydowanie za latem , kocham słońce i upały. Ale uwielbiam jesień - zanim spadną wszystkie liście z drzew ;-)))
    Bardzo współczuję choroby Misia i walki "pod górkę" o jego zdrowie :( Na szczęście są efekty i to jest najważniejsze ♥
    Wakacje i wycieczki piękne ,a pomysł na kampera świetny ;-)
    Trzymam kciuki za zdrówko !
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że jesteś ❤️
    Wakacje mieliście cudowne, tyle krajów oraz miejsc udało Wam się zwiedzieć, a zdjęcia przepiękne. Chorwacja jest na mojej liście do zobaczenia. Pogoda też Wam się trafiła niesamowita, cudownie patrzeć na to niebieskie niebo.

    Sporo się u Ciebie działo i mam nadzieję że kotki czują się już lepiej i nic im już nie dolega. Faktycznie mieliście stresujacy czas.

    Życzę Ci dużo zdrówka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ale dawka inspirujących zdjęć :))
    Zapraszam do mojego świata i obserwuję (:

    OdpowiedzUsuń
  7. Wonderful to see your post - beautiful photos of your adventures. Places I may never get to explore, so much appreciated. I did get to go to Italy in 2018 and stayed in a villa in Tuscany. It was heaven. So good to hear you are thriving in your work. Your envelopes are great and very artistic. I do love your autumn photos, too. This is my favorite season, also. I do not enjoy hot summer sun. Everything is golden and the scents are so woodsy and spicy. I am sorry to hear about your cat's illness and your ongoing struggles with your health. I think you look beautiful despite your inner feelings. You will look back on the photos of yourself when you are older and wish you had appreciated this. Take care and enjoy life. x K

    OdpowiedzUsuń
  8. Właściwie mogłam skopiować i podpisać cały fragment, który napisałaś o jesieni. To moja ukochana pora roku, zarówno ta ciepła i słoneczna, jak i zamglona, lekko zmrożona, z zapachem ognisk i butwiejących liści.
    Gratuluję udane próby haftowania, wyszło ekstra! Odrobinę zazdroszczę zmiany pracy, ja już stanowczo za długo tkwię w jednym miejscu, wszystko niby ok, ale po prostu lubię zmiany :).
    Świetne miałaś wakacje! Lubię Chorwację, często tam bywamy, natomiast zaskoczyłaś mnie pisząc, że Chorwacja jest droższa niż Włochy - zawsze wydawało mi się, że jest odwrotnie. Inna rzecz, że w tym roku faktycznie urlop w Chorwacji kosztował nas więcej niż zwykle, ale uznaliśmy to za efekt pandemii.
    Zdrówka życzę - Tobie i kotkom!

    OdpowiedzUsuń
  9. Jesien to akurat nie jest moja ulubiona pora roku, ale potrafie znaleźć jej plusy. Gratuluje fajnie spedzonych wakacji!
    Pozdrawiam Kolorowo i zapraszam do konkursu u mnie na stronie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny wpis :) Bardzo mi się podobał, zdjęcia również wspaniałe :) Niszczarki biurowe pozdrawiają ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja z kolei nie należę do fanek jesieni: widzę zalety, ale jest mi za zimno... ;)
    Współczuję przeżyć z kotem.
    Wakacje mieliście ciekawe. Ale Chorwację wolałabym odwiedzić w chłodniejszej porze: raz, że z powodu temperatur, a dwa z powodu tłumów. Widząc chorwackie miasta na zdjęciach stwierdziłam, że i one bywają całkiem ładne.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ojej faktycznie sporo się u Ciebie działo. U mnie podobnie, bo też zmieniłam prace i też kupiliśmy auto, tylko osobowe :D (busika już w rodzinie mamy od jakiegoś czasu ;) ) mam nadzieję że z Kociakami będzie wszystko dobrze, że Misiek się wykaraska i jeszcze trochę pożyje :) a ten lekarz to musiał być jakiś totalny gbur... przykro mi, że na takiego trafiliście :(

    OdpowiedzUsuń
  13. Super zdjęcia. Ale te kalosze....świetne :) Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Na początek współczuję w sprawie Misia - widzę, że to jak u nas Jagusiem nagle padło na wątrobę. Nam też Wet powiedział, że może być bardzo źle. Niestety miał rację. Coś było na wątrobie i był to nowotwór, niestety Jaguś wybrał sam, odszedł następnego dnia. Z jednej strony nie musiałam podjemowac dezycji jak przy Amberku, a z drugiej to tak nagle... Ja się z nim pożegnałam przed operacją bo to zawsze jest 50/50 czy się kotek czy człowiek wybudzi. Ale nie spodziewałam się aż tak ..
    Wiem z FB jak się potoczyła historia Misia. Życzę Wam dużo ciepła teraz. Płacz ile potrzebujesz. A wygląd? Koty są lepsze niż ludzie. Dla nich najważniejsze jest to, co ma się w sercu w duszy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Zacznę od tego, że życzę, by kotki Twoje były zdrowe, by co złe znikło, won!!!!! Przepiękne zdjęcia i miło mi czytać, że jesteś Jesienną Duszą, jak i ja jestem. Ta pora roku to czysta magia. Jakoś ta pora roku mnie uspokaja, więcej daje mi zrozumienia, jest mi zwyczajnie bardzo bliska. :)  Wakacje miałaś cudne, tylko tłumy wywalić. hehe Ja nie wiem, co z tym mam, ale tłum ludzi mnie niesamowicie męczy i uciekam do natury, tak by było, jak najmniej ludzi, wtedy wypoczywam. Absolutnie i z wielką siłą wykopuję wszelkie choroby od Ciebie i od siebie, spadać!!!!!!! Pamiętam, jak kiedyś brałam sterydy i bardzo przytyłam, dość to śmieszyło innych...no cóż. Ty jesteś wspaniała, taka, jaka jesteś. Wierzę, że uda się zbić trochę kilo, ale jak nie (choć wierzę, że tak), to nic to nie zmieni, ja Cię uwielbiam. Jesteś kimś więcej niż tylko wyglądem, jesteś kimś, kogo szuka się ze świeczką. Pamiętaj, wielu oddałoby ogrom, by mieć tak piękną duhę w swoim życiu. Bardzo się cieszę, że napisałaś ten post i jestem z Tobą i możesz na mnie liczyć. Przytulam do serca. <3 :)

    OdpowiedzUsuń

Instagram