SE02E01

W prawdzie mamy już grudzień, ale ja nadal trochę czuję jesień… Mam wrażenie, że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa w tym roku. Przepełnia mnie melancholią i przeciąga przez całą gamę różnych emocji i uczuć. Każdego dnia doświadczam życia trochę inaczej i w zasadzie dochodzę do wniosku, że nie ma w tym nic złego.

To taki czas gdzie bardziej niż zwykle potrzebuję mieć przy sobie czarny turmalin, bo chroni od toksycznych osób. To również czas, kiedy dynia smakuje zupełnie inaczej niż zawsze. Gdzie spacer wśród szeleszczących liści jest swego rodzaju terapią. A zapach leśnego mchu koi zszargane nerwy.

Oczywiście te rzeczy i czynności nie uchronią mnie przed całym złem tego świata, ale gdzieś tam, na poziomie innym niż naukowy mogą dać zaczątek czegoś pozytywnego. Pokierować tak, że może trochę łatwiej będzie sobie radzić z kłodami, które życie rzuca pod nogi. A ostatnio rzuca ich całkiem sporo.

Myślę, że dziś jestem w stanie powoli zacząć Wam o wszystkim pisać. Teraz, kiedy mogę z czystym sercem powiedzieć, że zamknęłam pewien etap w swoim życiu. Poradziłam sobie z nim i mogę wreszcie zacząć budować siebie od nowa. Nie czuję się już niepewna ani zbyt słaba. Tylko od czasu do czasu pojawia się krótkie ukłucie żalu. No bo przecież nikt nie spodziewa się zachłyśnięcia się falą upokorzenia i zła z najspokojniejszego jeziora.

Myślę, że nie opowiem dziś wszystkiego, ale na pewno opowiem sporo.
Ciekawa jestem jak zareagowałaby ja dokładnie sprzed roku, gdybym miała możliwość teraz z nią porozmawiać. I opowiedzieć o tym, co się u mnie wydarzyło przez te 12 miesięcy. Podejrzewam, że nie uwierzyłaby w to co ją czeka… A czeka ją wiele bólu i łez.
Tak naprawdę mam trochę luk w pamięci, więc nie jestem do końca pewna czy będę w stanie opisać Wam wszystko tak dokładnie jakbym tego chciała.

A więc zacznę od tego, że w zeszłym roku jakoś w wakacje (w czerwcu?) mój jeszcze-mąż (A.) zdecydował się wyprowadzić z domu. Od jakiegoś czasu średnio się układało; nie chciał ze mną rozmawiać; powiedział, że potrzebuje miesiąca odpoczynku. Nie zerwaliśmy ze sobą, mieliśmy mieć jedynie krótką przerwę od swojej obecności. Zaproponował, aby pomieszkać miesiąc osobno i potem wszystko dokładnie obgadać - czego oczekujemy od siebie, jakie są nasze potrzeby i pomysły. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł, bo już kiedyś o tym gadaliśmy, ale ostatecznie zgodziłam się.

Kiedy na koniec miesiąca nadszedł czas na spotkanie się i powrót nagle dowiedziałam się, że, ta wyprowadzka jednak nie była na chwilę… Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że powinnam była się domyślić już pierwszego dnia, bo zabrał wszystkie swoje rzeczy…

Jakoś pod koniec września zeszłego roku sam z siebie poinformował mnie, że odkąd się wyprowadził spotykał się na seks z jakąś laską poznaną w apce randkowej. Ale zapewniał, że to była “akcja na kilka razy wynikająca z jego potrzeb fizjologicznych” i nie ma z nią już kontaktu. Z płaczem wyznał, że w trakcie tych epizodów łóżkowych myślał wyłącznie o mnie. Zapewniał wtedy, że chciałby naprawić naszą relację.

Uderzyło mnie to mocno. Nigdy nie spodziewałam się, że mógłby mieć kogoś na boku - nawet bez więzi emocjonalnej. Od kiedy pamiętam bardzo krytykował zdrady, albo spotykanie się na seks z przypadkowymi ludźmi. Nawet idea fwb była dla niego zawsze “czymś dziwnym i niepojętym”.

Było mi ciężko, ale jednak nadal coś do siebie czuliśmy i uznaliśmy, że warto spróbować. Gdzieś tam pokrętnie uczucia skierowały nas ponownie na wspólną drogę i tylko z jednego nie zdawałam sobie sprawy - że to była dla niego zabawa…

Zaczęliśmy się spotykać na początku na kawę, lunch; spacery - tak jakby zaczynając wszystko od nowa. Potem stopniowo na trochę dłużej; czasami na noce. Było cudownie. Romantycznie. Tak jak jeszcze chyba nigdy w naszej relacji. Abstrakcja.

W grudniu (nadal zeszłego roku) byliśmy razem w Berlinie - z jego inicjatywy. Potem zaczęliśmy spędzać czas wspólnie z Mają. Nie potrafię sobie wymazać z pamięci tego, jaka ona była wtedy szczęśliwa. Naprawdę wszystko prowadziło ku temu, żeby nam jednak wyszło.

W pewnym momencie nieśmiało zaproponowałam mu, żeby wrócił do domu. To co usłyszałam wtedy od niego trochę mnie zwaliło z nóg, bowiem powiedział, że nie chce do mnie wracać. Nie jest gotowy. Boi się, że znów będzie nieszczęśliwy i woli spotykać się ze mną w takiej formie jak wyżej. Nie rozumiałam tego. On twierdził, że również tego nie rozumie. Powtarzał, że mnie kocha, ale się boi znów mi zaufać (wtf???). Twierdził, że nigdy nic się nie zmieni jak zamieszkamy razem. Że znów zacznę go niszczyć (nie wiem nawet jak).

Byłam bardzo mocno zdezorientowana i próbowałam na siłę szukać wyjaśnienia, którego on nie potrafił mi podać. Starałam się zrozumieć. Spojrzeć wgłąb siebie, zrozumieć czym właściwie tak go zniszczyłam i znaleźć magiczne rozwiązanie, które (teraz już wiem) nigdy nie istniało…
No bo chcąc odbudować relację trzeba spojrzeć krytycznie na siebie, nie? Zwłaszcza, jeśli próbujemy na nowo poskładać totalny gruz. Znam swoje niedoskonałości (bo przecież nikt nie jest idealny), ale to nie znaczy, że jestem jedyną osobą odpowiedzialną za tę demolkę.

Rozmawialiśmy wiele razy. Poprosił mnie o więcej czasu na podjęcie decyzji. Wmawiał mi, w jak złym stanie psychicznym się znajduje, jakie ma ataki paniki i jak bardzo nie chce mnie ranić (sic!). Zupełnie nie patrząc w jakim stanie byłam - przez niego.
Chciał czasu, więc mu go dałam; nadal się spotykaliśmy, było romantycznie i miło. Ale jednocześnie czułam się jak na jakimś cholernym okresie próbnym - niby jesteśmy razem, ale tak naprawdę nie do końca. Emocjonalnie byłam 10 metrów poniżej mułu. Patrzył na moje reakcje, komentował je, wpajał mi, że nigdy się nie zmienię. Ale jednocześnie nadal chciał próbować… Spotykać się…
Ciągle słyszałam, że “zawsze będę chłodna, będę ranić i siać zniszczenie tam gdzie się pojawię.” Nie rozumiałam co to wszystko oznacza - czym konkretnie przejawia się ten chłód. Rzecz jasna, nie potrafił mi odpowiedzieć na te pytania. Dziś wiem, że to były tylko słowa; wymówki, żeby nadal bawić się moimi uczuciami. Nie wiem, może dzięki tym pustym usprawiedliwieniom czuł się lepiej sam ze sobą - mniejsze poczucie winy, etc.

W każdym razie po ustalonym czasie znów wróciłam do tematu zamieszkania razem, ale po raz kolejny poprosił o więcej czasu dając kolejne pokrętne wyjaśnienia. Obiecał zapisać się na terapię.
Równolegle postanowiliśmy pójść na terapię par, żeby pracować nad naszą więzią i lepszym zrozumieniem drugiej strony. Na wspólnej terapii bywało różnie - raz lepiej raz gorzej, ale zasadniczo cały czas zapewniał, że mnie kocha, że chce próbować, chce naprawiać. I chce nadal tworzyć rodzinę.
Niby się spotykaliśmy, ale tylko w tych tygodniach, gdy Maja była u niego. Kiedy córka była ze mną nie chciał mnie widzieć na oczy. Denerwował się gdy do niego pisałam, albo po prostu ignorował moje wiadomości.

Byłam coraz bardziej zmęczona emocjonalnie sytuacją, gdzie A. przychodził kiedy mu się podobało i wychodził kiedy miał dosyć. Coraz bardziej sypałam się psychicznie. Teraz z perspektywy czasu mam wrażenie, że jego to totalnie bawiło. Perfidnie owijał sobie mnie wokół palca i coraz bardziej uzależniał od siebie. Czekałam na jego wyznania miłości, na to aż przyjdzie, przytuli, wypije ze mną kawę albo zwyczajnie zamieni kilka słów. Mówił bardzo dużo rzeczy dających mi nadzieję. A ja naiwnie to brałam do serca, będąc pewna, że on nie jest złym człowiekiem. Wszystko to potęgowało zasiane we mnie poczucie winy ze względu na jego rzekome problemy psychiczne…

Na terapii mieliśmy trochę ćwiczeń; terapeutka stwierdziła, żebym dała mu jeszcze trochę czasu, bo jest pewna, że on naprawdę mnie kocha, tylko jest totalnie zagubiony i nie rozumie swoich emocji. Zapewniała, że jest inteligentnym i ogarniętym człowiekiem, ale potrzebuje ustabilizowania samego siebie.
W istocie, inteligencji mu nie mogę mu zarzucić. Ale również wyrachowania. Szczerze podziwiam to jak potrafił wkręcić nawet terapeutkę(!), w to jak bardzo jest pokrzywdzony i potrzebujący wsparcia. A ja durna próbowałam mu jeszcze to wsparcie dawać. Sama nie dostając od niego żadnego. Będąc w rozsypce i na skraju wytrzymania nerwowego, próbowałam być silna, wspierająca, radosna i zawsze znaleźć czas. I dobre słowo. Ku**a…

Jakoś (chyba) w styczniu zaczęło być różnie. Wtedy po raz pierwszy powiedział mi, że jednocześnie mnie kocha i nienawidzi. Że nie wie czy kiedykolwiek będzie gotowy tworzyć ze mną rodzinę.
Były dni, że był czuły, kochany, zainteresowany i zaangażowany. A potem dzień później stawał się chłodny, oschły, ignorował mnie, albo wręcz złościł się na mnie o rzeczy, których nie rozumiałam. Tak jakby w jednym ciele żyły dwie osoby. Jeden A. miał błysk w oku gdy na mnie patrzył, a drugi patrzył ze zniecierpliwieniem i irytacją. Nie rozumiałam tego. Nie potrafiło do mnie dotrzeć jak można jednocześnie kogoś kochać i nie kochać. Co dokładnie się wtedy czuje? Jak to właściwie działa?

W którymś momencie ni z tego ni z owego zaproponował, żebyśmy “może za jakieś pół roku zamieszkali razem”. Zaczął szukać mieszkań - orientacyjnie. Ale nic konkretnego. Rozglądać się na rynku: co się pojawia i jakie są tendencje cenowe. Cieszyłam się. Zaczęłam znów wierzyć w to, że przebrniemy przez to bagno i wyjdziemy z niego silniejsi. I bardziej uważni na swoje potrzeby. Patrzyliśmy razem na oferty. Poprosiłam, żebyśmy spróbowali wcześniej, ale znów padło hasło “potrzebuję więcej czasu”.
I znów czułam się jednocześnie jak gówno i jak ktoś na kim mu zależy.
Nie chciał ze mną rozmawiać, nie miał ochoty tłumaczyć. Powtarzał tylko jak mantrę, że nic się nigdy nie zmieni, że ze mną nie będzie miał własnego życia. Zero konkretów. Tylko te niszczące słowa.
Kompletnie tego nie rozumiałam. Po kilkunastu rozmowach wyciągnęłam od niego na siłę jakieś strzępki informacji - że czegoś nigdy nie lubił robić, ale robił to dla mnie. Ale nigdy przenigdy nie powiedział o swoich preferencjach. Przez ostatnie wspólne 15 lat pytany o opinię (na przeróżne tematy) zawsze mówił, że wszystko jest wporządku i ok. A ostatecznie okazało się, że nie. Zapytałam czemu się tak zachowywał; czemu nigdy nie mówił co tak naprawdę myśli i czuje… odpowiedział, że nie widział sensu rozmowy ze mną. Tak po prostu. “Bo ze mną i tak nigdy nie było o czym rozmawiać.” Ale jednocześnie zapewniał, że jeśli wrócimy do siebie, to musimy zacząć rozmawiać, bo to ważne. No i że nadal chce próbować. Dla nas.

W lutym znów był taki moment, że było wspaniale. Nadal czułam niepewność i brak decyzyjności. Nadal się bałam. Ale jednocześnie cieszyłam się, że się układa.
Zaplanowaliśmy sobie wyjazd na Maltę - również z jego inicjatywy. Wyjazd był planowany na koniec marca.
W międzyczasie nadal chodziliśmy na terapię. A. twierdził, że im dłużej na nią chodzimy tym mniej jest pewien czy nadal chce próbować naprawiać ten związek. Ale jednocześnie chciał chodzić i nadal był chętny rozmawiać. I nadal się spotykaliśmy i było między nami ciepło i namiętnie. Dostawałam od niego sprzeczne sygnały - potrafił jednocześnie być ciepły i chłodny - nie wiem nawet jak to opisać w sensowny sposób. W tym samym momencie dostawałam od niego miłość i odpychanie.

Któregoś razu na jednej z terapii po prostu wybuchłam (z czego nie byłam dumna, nawet potem żałowałam i próbowałam to odkręcać); żal, ból, strach - wszystko na raz spowodowało, że wykrzyczałam mu, że ma do końca marca podjąć decyzję czy jest ze mną. A jeśli nie to ma wy*******ać raz na zawsze z mojego życia. Przyjął to ze spokojem i zgodził się na takie warunki. To miało miejsce jakoś pod koniec lutego.

Przez cały marzec, łącznie z wyjazdem na Maltę trzymał mnie w totalnej niepewności. Obiecywał miłość i mówił, że wszystko się ułoży. Stwierdzał, że na 99% jest pewien, że chce ze mną nadal być i niedługo razem zamieszkać. Ale jednocześnie nie chciał się zadeklarować i powiedzieć wprost, że “tak, jesteśmy razem”. Nadal było romantycznie, spotykaliśmy się; randki, pikniki wspólnie z Mają - obiecywanie jej, że naszą rodzinę uda się jeszcze jakoś poskładać. Że pracujemy nad tym i wszystko idzie dobrze. Maja przyjmowała to bardzo radośnie, ale jednocześnie w domu ciągle pytała mnie dlaczego to wszystko wygląda tak jak wygląda. Nie potrafiłam jej odpowiedzieć na te pytania… Sama próbowałam to zrozumieć…

Na Malcie było wspaniale. Prawie idealnie. Romantycznie. Wróciliśmy stamtąd na koniec marca. I nadal się spotykaliśmy aż do ostatniego dnia miesiąca.
Równiutko 31 marca przyszedł do mnie i ze mną zerwał. Jeszcze dzień wcześniej było intymnie i romantycznie; zapewniał, że mnie kocha. Zrywając powiedział, że ten związek nie ma sensu i mimo, że mnie kocha to nie może ze mną dalej być. Grunt mi się osunął pod nogami. Próbowałam zrozumieć.
Poprosiłam o wyjaśnienia. Powiedział, że wyjaśnianie czegokolwiek jest dla niego emocjonalnie zbyt trudne, i że wyjaśni mi to za tydzień jak ochłonie.
Znów jak kretynka dałam mu ten tydzień i czekałam co powie.

Ten tydzień po powrocie z Malty był dla mnie najtrudniejszy. W zasadzie przestałam jeść, spać, nie funkcjonowałam… wcale. Chciałam umrzeć. O niczym innym nie myślałam z taką nadzieją jak o śmierci. Żeby przestać już czuć to wszystko. Ból psychiczny jest straszny. Zrobiłam sobie wtedy tyle ran ile nie zrobiłam przez ostatnie kilka lat. Jedne się nie goiły, a ja już robiłam kolejne. Dziś nie jestem z tego dumna, ale wtedy pomagało mi to przetrwać; czuć cokolwiek innego chociaż przez chwilę. Bałam się.

Po tygodniu przyszedł i stwierdził, że nadal mnie kocha, ale się mnie panicznie boi. Powiedział, że “przyparłam go do muru”, dlatego wystraszył się i uciekł. Powiedział też, że boi się konfrontacji ze mną; że spotkania ze mną rujnują jego psychikę. Nie do końca wiedziałam co mam mu odpowiedzieć na to. Próbowałam pocieszać… zrozumieć… Nie miałam pojęcia czy chodziło o moje słowa, o emocje czy o coś totalnie innego. Płakałam i wierzyłam, że jakoś uda się to wszystko poskładać, popracować nad jego i moimi traumami i uratować naszą rodzinę. Bardzo marzyłam o tym, żeby wszystko się uspokoiło i żebyśmy oboje poczuli się bezpiecznie w tej relacji. Próbowałam inicjować spotkania, ale mimo, że powtarzał, że chce dać nam szansę miałam wrażenie, że mnie unika.

I w końcu nadszedł ten dzień… Z zaufanego źródła dowiedziałam się o niej - studentce z Tindera. Z resztą tej samej, z którą wcześniej umawiał się na seks i rzekomo zerwał relację…
Udało mi się odrobić pracę domową w niecałe 2 dni - dowiedziałam się kim jest, jak się nazywa, gdzie mieszka (kiedy nie mieszkała u niego), co studiuje… Spotykali się przez cały ten czas, gdy na poważnie zaczynaliśmy naprawiać naszą relację.
Ustaliłam terminy większości ich randek, spotkań na seks, wyjazdów, a nawet notatki na temat tego co ma powiedzieć prawnikowi ds. rozwodów oraz jego wizyty u psychologa, które ona osobiście mu umawiała. I wiele, wiele więcej… Myślałam, że się porzygam jak to wszystko czytałam…

Po dłuższej chwili, kiedy wszystko dokładnie przeanalizowałam dostałam gigantycznego ataku paniki.
Kolejnego dnia spotkałam się z nim i przycisnęłam go, żeby się przyznał. Zrobił to. Nie miał innej opcji. Na początku zaprzeczał, próbował się wykręcać tym, że to znajoma, koleżanka, nic ich nie łączy itd, ale po konkretnych informacjach po prostu widział, że i tak o wszystkim już wiem. Przyznał się, powiedział, że bardzo tego żałuje, płakał, zapewniał, że nigdy nie chciał mnie tak zranić. Prosił o wybaczenie. Było mi słabo, musiałam to przetrawić. Wyszłam.
Jeszcze tego samego dnia wysłał mi wiadomość, że nigdy do mnie nie wróci. Na początku nie odpisałam nic, totalnie się poskładałam emocjonalnie. Z tego dnia pamiętam tylko tyle, że moja mama przyjechała do mnie po pracy i ogarniała absolutnie wszystko przez kolejne kilka dni. Ja mam lukę w pamięci. Czarna dziura.

A. się odezwał po paru dniach i znów chciał ze mną rozmawiać. Zapewniał, że zerwie z tą dziewczyną, że kocha tylko mnie i chce nadal próbować. To była bardzo ciężka rozmowa. Doszliśmy do tego, że być może będę w stanie mu to jakoś wybaczyć, ale potrzebuję na to czasu i realnie naszego związku na 100%. Czyli tego, żeby on również starał się o nas tak samo jak ja starałam się przez cały ten czas. Zgodził się.
Jednak po kilku dniach znów przyszedł i powiedział, że nie ma sił walczyć o naszą relację i żebym o nim zapomniała. A po następnych kilku mówił, że jest zagubiony i nie wie co robić, bo kocha nas obie (sic!). I żadnej nie chce stracić. Proponował nawet otwarty związek (sic do kwadratu!)

Już wtedy powinnam była przejrzeć na oczy. Dopuścić do siebie tę myśl, że przez cały ten czas byłam tylko zabawką. Wiem, widzę jaką byłam idiotką; nie widziałam tego nawet gdy opowiadał o swoich planach wyjechania do Japonii na wakacje. I cały czas wspominał, że nie wie jeszcze czy pojedzie tam sam, ze mną czy z tą panną. Nieustannie powtarzał, że nie wie co ma robić.

W którymś momencie napisałam do jego kochanki, byłam pewna, że ona również jest przez niego oszukiwana. Opisałam jej dokładnie co on wyprawia i jak wygląda cała ta sytuacja emocjonalnie - od strony mojej i Mai. Nie odpisała. Ale odczytała, bo A. był wściekły.
Powiedział mi, że zerwała z nim. Znów próbowaliśmy wszystko posklejać - tym razem było trudniej. Emocjonalnie i fizycznie też. A. był jeszcze bardziej rozchwiany i niepewny. Cały czas powtarzał, że nie wie co do mnie czuje i że kompletnie nie wie co chce robić dalej.
Z kolei ja byłam już na skraju wytrzymania.

Sytuacja w takiej formie trwała jeszcze przez prawie cały maj. Zniszczyło mnie to doszczętnie. Zupełnie nie czułam głodu, potrafiłam nie jeść parę dni, bo nie pamiętałam o tym, albo nie miałam motywacji. Schudłam prawie 7kg przez ten miesiąc. Permanentnie chodziłam z temperaturą w granicy 38 stopni. Trzęsłam się - głównie ręce, ale czasem cała. Napięcie mięśni powodowało, że wiecznie czułam bóle pleców i karku. Nie mogłam się ruszyć. Nie spałam praktycznie w ogóle. Miałam kompletnie zaburzone cykle miesiączkowe. Ciągłe biegunki, wymioty, nudności. Co chwila opryszczki, grzybice albo zapalenie pęcherza - naprzemiennie. Bóle zębów bez konkretnej przyczyny (dentystka nie wie co ma ze mną robić, bo absolutnie nie mam nic do leczenia, ale czuję ból - do tej pory). Do tego szumy uszne, bloki przedsionkowo-komorowe, tachykardie, zawroty głowy na porządku dziennym. Nerwica. Stany depresyjno-lękowe. Ataki paniki trwające czasem po kilka godzin. Wypadła mi ponad połowa włosów. Dlatego musiałam je obciąć na krótko…

Był taki moment, że po prostu leżałam na łóżku i albo wyłam, albo się gapiłam w sufit. A moja mama nie wiedziała co ma ze mną robić. Mieszkała u mnie - nie pamiętam już nawet jak długo. I tak trwałam, olałam ludzi, zawalałam pracę, było mi wszystko jedno co się dzieje.
Ostatkiem sił doczłapałam do psychiatry i się po prostu poryczałam. Nie miałam nawet siły nic mówić. Usiadłam i ryczałam.
Dostałam leki. Regularne, na spanie i takie, które miałam brać doraźnie jak zaczyna mi się atak. Te ostatnie na początku były mi potrzebne non stop, potem kiedy te regularne zaczęły działać mogłam stopniowo odstawiać te doraźne.
Nie umiem tego opisać, ale poczułam się jakby ktoś dał mi leki na znieczulenie bólu emocjonalnego. Jakbym dostała jakąś dawkę logicznego myślenia; oleju do głowy. Magia… Zaczęłam dostrzegać i rozumieć co robił i jak się zachowywał. Jak manipulował mną i bawił się moimi uczuciami. Przyciągał i odpychał. Przytulał, a potem dawał kopa. Jak wykorzystywał moje zaufanie, przywiązanie i miłość. Oraz to co robił naszej córce.
Efekty tego wszystkiego czuję do dziś. Nadal jestem osłabiona, choruję; nie wszystkie dolegliwości z powyższych minęły. Ale odbudowuję siebie, swoje poczucie wartości i nadzieje na życie.
W międzyczasie okazało się, że panna jednak nie zerwała z nim. Nadal są razem mimo, że doskonale wiedziała, co A. zrobił mnie i Mai… Straciłam szacunek również do niej. Oboje są siebie warci.

Maja wielokrotnie pytała mnie o to co się wydarzyło. W którymś momencie po konsultacji z psychologiem postanowiłam powiedzieć jej o wszystkim.
Jak się okazało, Maja nie zdawała sobie sprawy, że A. mnie zdradzał, ale wiedziała o tej dziewczynie. Nazywał ją bliską przyjaciółką, która będzie za jakiś czas obecna w ich życiu jako “ktoś więcej”. Kazał Mai absolutnie nie wspominać mi o niej. Nawet zdążyła ją poznać… Obciążył dziecko sekretami, których ona zwyczajnie nie była w stanie emocjonalnie udźwignąć. Rozsypała się jak domek z kart. Szkoła zaczęła zgłaszać problemy. Zgodziłam się, aby zaczęła widywać się ze szkolnym psychologiem. Na początku to pomagało, ale potem zamknęła się i nie chciała mówić. Psycholog rozkładała ręce. Maja była zła, płakała, często się złościła. Niszczyła rzeczy, które dostała od niego. W pewnym momencie powiedziała, że już nie ufa tacie, bo on ciągle kłamie.

A dalej jest już chyba “standardowo”… Po tym wszystkim powiedziałam A., że chcę rozwodu. On oficjalnie zaczął być z tą dziewczyną. Nawet już regularnie się wprowadziła. Maja powiedziała mu, że nie podoba jej się to wszystko. Ogólnie “trochę ją lubi”, bo dziewczyna podobno jest sympatyczna i (cytując słowa mojego dziecka) “bardzo się stara”, ale jest jej za dużo i za często. I wiecie co usłyszała od swojego ojca? Że to nie jest jej decyzja; że to jego życie i będzie robił tak jak czuje, że chce. I powiedział jej, że kiedyś to zrozumie… Ręce mi opadły. Ręce, nogi, cycki, wszystko…

Na koniec maja A. znów zaczął się kajać. Pisał, przychodził, błagał, żebym dała mu wrócić. Zaprosił mnie na wyjazd na Pyrkon. Powiedział, że nie kocha tej panny i że jeśli się zgodzę jechać, to z nią zerwie. Nie pojmuję jak można traktować ludzi tak przedmiotowo… Odmówiłam wyjazdu. Ciągle do mnie pisał i zawracał głowę. Nie miałam siły, napisałam mu, że to koniec. Zapytał, czy jestem tego pewna i ostatecznie odpuścił.

Brzydzę się nim i nigdy mu nie wybaczę tego wszystkiego.

Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, to krew mnie zalała, gdy zobaczyłam jego wniosek o rozwód. Jak się okazało zrobił z siebie ofiarę przemocy domowej - wgniecionego, biednego i wykorzystywanego psychicznie i fizycznie (wtf!) mężczyzny. Moja depresja niszczyła go przez lata. On utrzymywał rodzinę kiedy ja studiowałam (zarabiałam po prostu wtedy dużo mniej), albo gdy nie pracowałam wcale (byłam po operacji). I jeszcze do tego zarzucił mi bycie fatalną i nie wspierającą żoną i matką. Zrobił ze mnie potwora i rzecz jasna nie wspomniał słowem o swojej zdradzie i doszczętnym rozwaleniu emocjonalnym mnie i córki…
W głowie mi się nie mieści jak bardzo trzeba nie mieć jaj, żeby koniec końców jeszcze zwalać całą winę na mnie…

Czasem może się wydawać, że znacie człowieka całe życie, a potem po 15 latach okazuje się, że jednak nie znaliście go wcale… Strasznie to smutne i rozczarowujące.

Cóż jeszcze mogę dodać…?
Może tylko tyle, że aktualnie mam się dobrze. W życiu bywało różnie; czasem bardzo trudno. Obym wyczerpała już limit nieszczęść na jedno życie…
C.d.n.

7 komentarzy:

  1. Bardzo osobisty wpis, dobrze że wyrzuciłaś to z siebie. Współczuję całym sercem i w pewnym sensie rozumiem jak wyniszczył Cię psychicznie. Życzę żeby udało Ci się odzyskać równowagę, choć łatwo nie będzie, a depresja lubi wracać lub nasilać się wiosną i jesienią. Dużo zdrówka i wszelkiego dobra. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie, że ludzie zdemonizowali sobie grudzień tą gonitwą. Każdy gdzieś leci, zakupy, sprzątanie, więcej pracy w pracy, nawet w niedziele już nie można odpocząć. Masakra jakaś. I sami sobie to robimy.

    W poprzednich moich związkach byłam wielokrotnie zdradzona. Wiem jak się czujesz poniekąd, choć z żadnym z tamtych partnerów nie wiązało mnie więcej jak wynajmowane mieszkanie.
    Tamte epizody zahartowały mnie mocno. Człowiek ostrzy się o człowieka.
    Wydaje mi się, ale tylko wydaje, że zrobiłam się dużo bardziej radykalna. Tylko czy to mi było naprawdę do czegoś potrzebne?

    Ogólnie każdy seks na boku, czy to z uczuciami, czy bez, czy w separacji czy nie, to świństwo. On się zeszmacił.
    To co ze łzami mówił, to najbardziej żenująca rzecz jaką mógł przyznać. Sam się poniżył...

    Moje i męża małżeństwo rozleciałoby się też. Roczna separacja. Ale to ja się wyprowadziłam, dał mi powody. Nie, nie zdradził.
    Ale rozumiem Twoją euforię, jak wszystko zaczęło się sklejać i ten Berlin...

    Też byliśmy na terapii dla par. Wiele to nam dało. Mnóstwo brudów z nas wyciągnięto. Rzeczy, które w końcu musiały zostać wypowiedziane.
    Mnie też zarzucił chłód...
    I wiesz co... te terapie wprowadziły mnie w głębokie poczucie winy... Miałam wrażenie, że terapeutka jest po jego stronie...

    Jak to działa? Ja swojego męża jednocześnie kocham i nienawidzę. Coś mi spaprało umysł. Tak, jesteśmy razem, mieszkamy ze sobą. Co się czuje wtedy? Rozchwianie emocjonalne. Nie ukrywam, że nie jestem stabilna. Kiedyś byłam mistrzem w panowaniu nad sobą, teraz już nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, czytałam to i jest mi tak smutno, i źle, że Ciebie to spotkało. I nie wiem co mogłabym zrobić, poza wirtualnym przytuleniem, a może kiedyś i realnym?
    Trzymaj się! Mam nadzieję, nie wiem, że po tym wszystkim czeka Ciebie dużo dobrego. To banał, że po burzy wychodzi słońce, ale to fakt. Jesteś bardzo silną kobietą! Dla Ciebie i Mai dużo świątecznych uścisków!

    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam i normalnie nie wierzę w to co czytam. Jak można być takim podłym? Najgorsze jest to, że taki paskudny człowiek siedzi w kimś, kogo wydaje nam się, że dobrze znamy i kogo obdarzamy uczuciem. Ludzie są naprawdę różni, ale żeby aż tak? Niepojęte dla mnie jest zachowanie tego chłopa. Kochana, dobrze że odkryłaś prawdę. Ile jeszcze musiałabyś stracić nerwów i sił? Czy to mogłoby ciągnąć się w nieskończoność? Teraz odetchnij głęboko i nabierz nowego wiatru w żagle. Gdy rozpada się rodzina zawsze jest trudno, ale to nie koniec świata. Gdy znika z naszego życia ktoś, kogo długo kochaliśmy, boli okrutnie, ale to zdecydowanie ból do przeżycia. Masz dla kogo walczyć. Jeszcze pięknie poukładasz swoje życie a to o czym piszesz będzie jedynie niewyraźnym wspomnieniem. Jeszcze będziesz tak szczęśliwa, że wszystko to co Cię spotkało wyda się jakby snem nierealnym. Daj szczęściu Cię odnaleźć, pokaż mu drogę. Dobrze, że wyrzuciłaś to z siebie, kiedyś całkiem zamkniesz ten rozdział. Życzę Ci jak najlepiej, teraz spróbuj od tego wszystkiego odpocząć. Zajmij się sobą i rozpieszczaj siebie. To może być twój czas tak więc życzę Ci siły, energii i wyłącznie dobrych odczuć! Ściskam Cię mocno i serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Spokojnego Kolejnego Roku - 2024! 🌟

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć! Jestem tutaj u Ciebie pierwszy raz i chciałabym zostawić Tobie cząstkę swojego wparcia! <3 Będę zaglądać, by zobaczyć jak poukładałaś sobie życie po tym wszystkim. Jest mi przykro z tego powodu, aktualnie przerabiam prawie identyczny schemat z moją przyjaciółką, tylko ona jest już w tym etapie dalej. Próbuje ułożyć sobie życie na nowo, łapie wiatr w żagle i Tobie też tego życzę. Na pocieszenie napiszę jeszcze, że przełomem okazało się minione lato, bowiem wtedy kogoś poznała i ta osoba pomogła jej stanąć na nogi i uwierzyć w siebie! Idzie do przodu, mimo przeszkód, ale nie poddaje się, by walczyć o swoje, również o takie przyziemne sprawy, jak alimenty. Trzymaj się! Pozdrawiam serdecznie i ściskam na pocieszenie! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj! Chciałam Cię zaprosić na nowy blog: igoroks.blogspot.com, stare konto usunęłam, ponieważ chyba mi się ktoś włamał. Wcześniej miałam inny profil i blogi, więc na pewno mnie nie pamiętasz. Ale bywalam tutaj często. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo siły! ♥

    OdpowiedzUsuń

Instagram