“Wprawdzie Bóg wszystko stworzył z niczego, to jednak góry stworzył z okruchów gwiazd“

Cytat autorstwa R.E. Rogowskiego

Co prawda mam Wam sporo do opowiedzenia, ale dzisiaj skupię się tylko na wyjeździe.
Resztę tematów zostawię na następny raz :)
No i postaram się skategoryzować post, więc nie będzie całkiem chronologicznie.

Metalfest Open Air
Koncert był totalnie genialny!
Jestem mega zadowolona, że mogłam tam być i przeżywać muzykę moich ulubionych kapel na żywo.



Od strony technicznej - z nagłośnieniem było różnie, niektóre zespoły brzmiały fatalnie, inne znakomicie. Nie jestem przekonana, czy to tylko kwestia sprzętu, z którym przyjechały zespoły, czy może dodatkowo fakt, że zespoły, które grały na końcu były bardziej znane i ludzie oczekiwali, że będą brzmiały lepiej. Nie wchodząc w szczegóły, niektórych było słychać lepiej, innych gorzej.
Mimo, że sumarycznie jestem zadowolona z całego eventu, to 2 zespoły lekko mnie rozczarowały.
Amorphis zagrał merytorycznie genialnie, ale trochę zabrakło mi kontaktu z publiką. Próbowali, ale w moim odczuciu wychodziło im tak sobie. No i wokalista ani razu nie zszedł ze sceny, żeby być bliżej tłumu, podczas, gdy większość zespołów to robiła.
The 69 Eyes, ich występ był nieco dziwny. Merytorycznie było nieźle (nagłośnienie nie było idealne, ale też nie tragiczne), ale tutaj kontakt z publiką dosłownie leżał. Zespół wyszedł na scenę, grał jeden kawałek za drugim. Jedyne, co mówili w trakcie swojego czasu na scenie, to tytuły piosenek, które mieli zagrać. Na koniec podziękowali jednym krótkim „Thanks” i zeszli ze sceny - ot tak.
Oczywiście przyjechałam na ten 3-dniowy koncert do Czech, ponieważ uwielbiam większość grup, które grały (włączając w to te dwie wymienione powyżej), ale nie oszukujmy się - od występów na żywo oczekuje się czegoś więcej niż tylko muzyki.


Jestem mega zadowolona z występu Elvellon’a, Hammerfall’a, Majesty, Beast in Black, oraz Amon Amarth’a.



Genialnie wypadł także Axxis, mimo fatalnego nagłośnienia bawiłam się na ich występie relatywnie lepiej, niż na pozostałych.



Bezkonkurencyjnie najlepszy występ w trakcie całego 3-dniowego koncertu to Korpiklaani. Znałam ich i lubiłam na długo przed tym eventem, ale teraz lubię ich jeszcze bardziej! To w jaki sposób oni bawili się na scenie, jak bardzo było widać, że kochają grać, kochają występy i mega kochają swoich fanów spowodowało, że z chęcią wybiorę się na ich kolejne (mniejsze) koncerty.


W trakcie koncertu ciężko było znaleźć nocleg w sensownej cenie, więc zdecydowaliśmy się na spanie na polu namiotowym. W nocy było jednak dość chłodno, więc ostatecznie namiot posłużył nam jako lodówka, natomiast materace rozłożyliśmy sobie w aucie.



Szwajcaria
Jest krajem położonym głównie w górach; zachwyciła mnie swoimi pięknymi krajobrazami. Zdecydowanie matka Natura odwaliła kawał dobrej roboty tworząc Alpy.









Niestety ze względu na to, że pojechaliśmy na naszą wycieczkę przed sezonem, wiele szlaków oraz dróg było zamknięte.
O tej porze roku w wyższych częściach Alp nadal leży ogromna ilość śniegu, stąd na początku czerwca część szlaków jest nadal niedostępna.



Przejazd przez Szwajcarię byłby bardzo trudny, gdyby nie tunele przebite przez środek niektórych masywów górskich. Pociąg jeżdżący wahadłowo pozwala na szybkie przemieszczenie się na drugą stronę.


Generalnie przejezdność dróg można sprawdzić tutaj: KLIK (dzięki za stronę Ania!)


W czasie naszego wyjazdu nie mieliśmy okazji urządzić dłuższych wędrówek po górach. Jak się okazało sporym problemem był rozrzedzony tlen. Adam czuł się bardzo niekomfortowo na dużych wysokościach. Wydaje mi się, że lepszym pomysłem na przyszłość będzie wybranie niższych pasm górskich.



W efekcie więc jedyny zdobyty przez nas Szwajcarski szczyt to Jungfrau, na który wjechaliśmy kolejką. Sam lodowiec robi ogromne wrażenie, choć dla mnie całość atrakcji jest za bardzo turystyczna.



Oczywiście obowiązkowymi punktami na naszej trasie były dwa główne Szwajcarskie miasta - Zurych i Berno.


Zurych urzekł mnie swoim pięknem i prostotą. Okolice centrum i starego miasta są urocze i bardzo czyste.


Limmat (rzeka przepływająca przez środek miasta) jest tak przejrzysta, że z łatwością mogłam zobaczyć dno. Warto zaznaczyć, że ta rzeka nie jest jakoś strasznie płytka.


W Zurychu obowiązkowym punktem programu było spróbowanie czekoladek Sprungli. Praliny były smaczne, ale nie zachwyciły mnie aż tak, jak miałam nadzieję.


Zurych to zdecydowanie miasto, w którym warto się zgubić. Kręcenie się bez celu małymi uliczkami wypełnionymi całą masą zielonych akcentów wprawiła mnie w doskonały nastrój.



Będąc w Zurychu polecam odwiedzić kawiarnię MAME. Jeszcze nigdzie nie piłam lepszego cold brew!



Bardzo podobała mi się biblioteka Uniwersytetu w Zurychu. Jeśli studiowałabym w tym mieście, jestem pewna, że to właśnie tam spędziłabym najwięcej czasu nad swoimi notatkami.



A skoro już mowa o bibliotekach to bardzo bardzo polecam odwiedzić bibliotekę opactwa św. Galla (w miejscowości Sankt Gallen). Niestety nie wolno tam robić zdjęć, więc wstawiam tutaj zdjęcie z sieci.


Berno, mimo że jest stolicą, ma do zaoferowania (w moim odczuciu) relatywnie mniej atrakcji niż Zurych. Aczkolwiek spędziłam tam bardzo miłe popołudnie.


Z mniejszych miejscowości polecam odwiedzić również Chur - jest to najstarsze Szwajcarskie miasto. Człowiek ma wrażenie, jakby zatrzymał się tam czas.



W większych miastach bez problemu można dogadać się po angielsku.
W mniejszych miejscowościach bywa to trudne.
Co ciekawsze - Szwajcaria ma 4 języki urzędowe: Niemiecki, Francuski, Włoski i Romansz.
Większość mieszkańców mówi po Niemiecku, Francuska jest zachodnia część kraju, Włoski jest mały region na południu.

Szwajcaria, z racji tego, że jest krajem bogatym, ma dość wysokie ceny (w porównaniu z innymi krajami w Europie).
Co więc zrobić, żeby zwiedzić ten piękny kraj i nie zbankrutować?
Moja pierwsza rada, to zrezygnować z jedzenia mięsa (które w Szwajcarii jest idiotycznie drogie). Generalnie radziłabym również nie jadać na mieście, o ile to możliwe gotować obiady samemu, a na śniadania i kolacje zaopatrywać się w supermarketach.
My (z racji mocno ograniczonego czasu oraz budżetu na ten wyjazd) zdecydowaliśmy się zabrać z Polski gotowe sosy (tylko do podgrzania) oraz makaron. Jedliśmy gdzieś w trasie, na parkingach przy szlakach, albo w większych zatoczkach przy drodze.


Aczkolwiek mega polecam spróbować Szwajcarskiego sera ;)


Druga kwestia, to tankowanie. Na terenie Szwajcarii paliwo jest kilkukrotnie droższe, więc o ile to możliwe zapełnijcie sobie bak przed wjazdem na jej teren (przez co zminimalizujecie ilość tankowań w samej Szwajcarii).

Ceny noclegów w Szwajcarii skutecznie spędzają sen z powiek. Niestety w Szwajcarii nielegalne jest nocowanie „na dziko”, więc spanie w aucie było w naszym przypadku niemożliwe. Pola namiotowe są najtańszą opcją, ale relatywnie niewiele droższe są pokoje przy rodzinie. Oczywiście najbardziej opłacało się wybierać te zlokalizowane w małych miejscowościach.


Tym sposobem jedną noc spędziliśmy u bardzo przyjaznej rodziny, która ma uroczą kotkę Arizonę.
Pewnie nie muszę Wam mówić jak strasznie tęsknię za swoimi kotami za każdym razem jak gdzieś jadę. Arizona najwyraźniej to czuła, bo spała ze mną przez całą noc!



Włochy
Po objechaniu kawałka Szwajcarii zdecydowaliśmy się przekroczyć włoską granicę. Włoskie Alpy okazały się dla nas łaskawsze. Z racji tego, że są bardziej wysunięte na południe, śniegu było nieco mniej.
Udało nam się przejść część szlaku na szczyt obok Tre Cime di Lavaredo. Mam na myśli tylko tę część, która była dla nas dostępna, z uwagi na dość sporą pokrywę śnieżną uważam, że w moim ekwipunku zabrakło… okularów przeciwsłonecznych.



Wierzcie mi (lub nie) światło słoneczne odbijało się od śniegu tak mocno, że nie byłam w stanie normalnie iść.

Na terenie Włoch miałam także okazję odwiedzić miasteczko Curon Venosta. Jego główną atrakcją jest wieża kościoła wystająca z jeziora. Po wybudowaniu tamy miasteczko znajdujące się u podnóży gór zostało doszczętnie zalane. Wystająca z wody wieża stała się miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów.


Także na terenie Włoch odwiedziłam najpiękniejsze jakie do tej pory miałam okazję zobaczyć jezioro.
Lago di Braies jest położone w Dolomitach w dolinie Pustertal. Woda ma przepiękny błękitny kolor i jest niezwykle przejrzysta.


Austria
Na Austrię przyszła pora już w drodze powrotnej do Warszawy.
Nasz pierwszy przystanek, to Sigmund - Thun Klamm - jeden z najbardziej okazałych wąwozów Austrii.
Woda z topniejącego lodowca wyrzeźbiła prawdziwe dzieło sztuki. Trasa wycieczkowa jest krótka, ale tak ujmująco piękna, że zatrzymywałam się na każdym zakręcie.



W dalszej części naszej podróży przyszedł czas na Hallstatt - malutkie miasteczko położone na południowy - wschód od Salzburga.



Hallstatt słynie z przepięknych kamieniczek, oraz z budynków „pływających na wodzie”. Część bloków została wybudowana na brzegu jeziora Hallstatter, sprawiają one wrażenie, jakby stały dosłownie na nim.


Po tym urokliwym miasteczku oprowadził nas najlepszy z możliwych przewodników. Towarzyski kocur, którego poznałam praktycznie na początku naszego zwiedzania chodził za nami krok w krok po całym mieście, a na koniec odprowadził nas na parking, po czym zniknął gdzieś za płotem.


Wyjątkowo na tym wyjeździe miałam szczęście do kotów.

Ostatnim punktem programu naszego wyjazdu była przepiękna palmiarnia w Wiedniu.



Wiedeń odwiedzaliśmy zimą, więc tym razem nie zatrzymywaliśmy się tam na dłużej. W czasie naszego ostatniego pobytu palmiarnia była nieczynna, więc uznałam za doskonałą okazję odwiedzić ją tym razem.
I zdecydowanie nie żałuję!


Nie bez przygód!
Oczywiście czymże byłaby wycieczka bez nieoczekiwanych zwrotów akcji?
Tym razem padło na autko.
Pasmo nieszczęść zaczęło się już na terenie Czech. Przepaliła nam się żarówka. Nic wielkiego, kupiliśmy nową w pierwszym lepszym markecie budowlanym, jednak jeden wieczór męczyliśmy się jeżdżąc w mocno ograniczonej widoczności.

Kolejny kraj, kolejny problem. W Szwajcarii zauważyłam okresowo mrygającą kontrolkę awarii systemu start-stop. Prawdę mówiąc nie przejęłam się tym aż tak bardzo, bo nie używam tego systemu, więc na spokojnie zamierzałam naprawić to w ramach gwarancji (po powrocie do kraju). Jednak już po kilku godzinach wiedziałam, że sytuacja jest nieco poważniejsza, ponieważ temperatura silnika podjechała nam do maximum i mimo 30 minutowego postoju z otwartą maską (w cieniu) na wyłączonym silniku nie zmieniło się totalnie nic. Oczywiście sprawdziliśmy chłodnicę, ilość płynów - wszystko było w należytym porządku.
W panice zadzwoniłam do assistance, gdzie dowiedziałam się tylko tyle, że dopóki kontrolka silnika nie świeci się na czerwono mogę na spokojnie jechać do najbliższego ASO. Niestety wujek Google poinformował nas, że zanim tam dojedziemy, to ASO będzie już zamknięte. Umówiliśmy się więc na przegląd na kolejny dzień i zarezerwowaliśmy nocleg blisko autoryzowanego punktu kontroli.
W drodze do miejsca noclegowego kontrolka temperatury silnika skakała jak szalona i… to mnie nieco uspokoiło. No bo na logikę - skoro kontrolka pokazuje z sekundy na sekundę temperaturę prawidłową - nieprawidłową, to najprawdopodobniej jest to kwestia termometru, albo termostatu. Ewentualnie czujki.


I faktycznie, problem tkwił w kablu od termostatu. Izolacja została przegryziona prawdopodobnie przez szczura, albo fretkę (mechanik powiedział, że to dość częsty problem w Szwajcarii). I mimo, że faktycznie z silnikiem i chłodnicą było wszystko ok, to kabel trzeba było niezwłocznie wymienić, ponieważ dzięki wskaźnikom termostatu komputer pokładowy ma szansę określić, kiedy chłodnica ma chodzić na wyższych, a kiedy na niższych obrotach.
Po wymianie kabla wszystko wróciło do normy - wskazania temperatury oraz system start - stop.
Ale to jeszcze nie koniec…

Vulcanizzazione - pierwsze słowo, którego nauczyłam się po Włosku.
Oczywiście, żeby nie było zbyt łatwo, opona poszła nam na środku autostrady i (uprzedzając pytania), tak, to ja prowadziłam.
Prułam sobie 130km/h lewym pasem, kiedy nagle komputer pokładowy zaczął w panice krzyczeć „za niskie ciśnienie w oponie!!!” Myślę, że gdyby nie komunikat, to o problemie dowiedziałabym się kilkanaście sekund później.


Te kilkanaście sekund pozwoliło mi na spokojnie zmienić pas i zjechać do zatoczki SOS.
W ten oto prosty sposób nauczyłam się zmieniać oponę. Jednak żeby nie było zbyt łatwo, dziurawą oponę trzeba było załatać. Oczywiście nasze koło dojazdowe jest w pełni sprawną regularną oponą, ale z uwagi na to, że do tej pory nie było używane, wprowadzało lekki chaos w prowadzeniu auta (różnica w eksploatacji miała tutaj spore znaczenie).
Znaleźliśmy punkt z bardzo dobrymi opiniami, który w wachlarzu swoich usług ma także naprawę opon, niestety nie dało się dogadać po angielsku. Adam próbował wytłumaczyć przez telefon na tysiąc różnych sposobów czego potrzebujemy, jednak Pan po drugiej stronie powtarzał tylko jak mantrę „no english”. Z pomocą przyszedł Google Translate.
Sprawdziłam tylko jedno słowo - wulkanizacja. Zadziałało, Pan zrozumiał, przyjechaliśmy, godzina czasu i opona była ponownie na swoim miejscu.

Nasz urlop trwał łącznie 11 dni.
Czasami było spokojnie, czasami szybko, raz zgodnie z planem, innym razem bardziej nieoczekiwanie. Tak czy inaczej wypoczęłam.
Uwielbiam czuć wiatr we włosach, z niecierpliwością wyczekuję tej gęsiej skórki, która pojawia się gdy znajduję się w przepięknym miejscu. Kocham przyrodę.
Podróże mają w moim sercu specjalne miejsce…


21 komentarzy:

  1. Hej. Wspaniała wyprawa taka jak lubię. Z opisanych przez Ciebie miejsc to nie byłam w Szwajcarii. Widoki piękne no i ceny też 'piękne' ;) Spanie w namiotach i w aucie znam z praktyki. Przychodzi taka godzina gdy noc wita się ze świtaniem gdy bardzo zimno robi się w namiocie i trzeba zagryzać zęby :) Film na końcu uroczo podsumował podróż. Z przyjemnością wybrałam się w opisaną drogę.
    p.s A koncert to wisienka na torcie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała podróż! Te zdjęcia są tak piękne, że nie mogę przestać na nie patrzeć. :) Może kiedyś zwiedzę Szwajcarię...

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kontakt z publicznością jest szalenie ważny. Ludzie mają wtedy bogatsze wspomnienia i chętnie wracają na koncerty danego wykonawcy. Zresztą tym właśnie powinna być moim zdaniem, muzyka na żywo – autentycznym doświadczeniem.
    Oczywiście nie każdemu na tym zależy, ale gdyby to nie było takie magnetyczne, nikt by się nie pchał pod barierki. ;)

    Tak myślałam, że wpadniecie na zaspy. Przełęcze jednak lepiej odwiedzać najwcześniej od lipca.

    Co Ty zobaczyłaś w tym Zurychu? :P Ja ze zwiedzania tego miasta wyjechałam rozczarowana.
    Za to przeciwne uczucia żywiłam do Berna. Zrobiłam mnóstwo zdjęć, spędziliśmy tam dwa dni.

    Do Curon Venosta wybieram się już od dwóch lat. ;D

    Film jak marzenie, bardzo ładnie go zmontowaliście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ale i zaspy są ciekawym doświadczeniem :D Do Szwajcarii jeszcze wrócimy, bardziej w sezonie letniem :) Teraz byliśmy akurat blisko, stąd decyzja o odwiedzeniu jej na początku czerwca :)

      Odnośnie miast - my nie jesteśmy typami nastawionymi na muzea i galerie. Głównie chodzimy po mieście, odwiedzamy parki, miejsca kultury itp. Zurych jest definitywnie dużo ładniejszy, zieleńszy - jakoś lepiej się w nim czułam. Przez Berno w zasadzie tylko przelecieliśmy.

      Usuń
    2. W takim razie zwiedzacie miasta tak samo jak my, choć czasem lubimy wejść do jakiegoś muzeum. Zawsze szukamy zieleni i starych dzielnic. W Zurychu niewiele takich miejsc znaleźliśmy. Myślałam, że przywiozę setkę zdjęć, a tak naprawdę nie było co fotografować. Takie jest moje odczucie.
      Gdybyście tam wrócili, wejdźcie sobie do kaktusiarni, ciekawe miejsce.

      Usuń
  4. Już chciałam pytać, gdzież to się odbywało, ale Czechy. Chętnie kiedyś się wybiorę na taki festiwal. Jakby Awolnation nie okazywali zainteresowania fanami, to bym się załamała dosłownie. hehe Dobrze, że tak nie jest. Każdy zespól powinien okazywać wdzięczność i sympatię, w końcu to fani, ludzie kochający ich muzykę, przesłanie i często samych muzyków. O nie... już się rozpisuję, a jeszcze nie przeczytałam całości. hehe

    Cieszę się, że dobrze się bawiłaś, że wiele zespołów Cię' porwało'. :)

    Rozbawił mnie namiot lodówka. Toż teraz mam szok... jakoś nie spodziewałam się Szwajcarii, boooosko. Do tego Włochy i... no mieliście wycieczkę dla mnie wymarzoną. Boskie widoki, boskie fotografie. Serce mi szybciej biło. Marzenia się zbudziły. :) Zawsze podczas podróży muszą być jakieś przygody. Cieszę się, że tak cudownie spędziliście czas, no marzenie. :)

    Pozdrawiam najserdeczniej. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. relację z podróży przeczytałam z wielką przyjemnością, wspaniała podróż, jejku w każdym miejscu chciałabym spędzić trochę czasu!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj szalone. My może z rok coś gdzieś, teraz Mefisiu i jednodniowe jakieś wyprawy kino itd

    OdpowiedzUsuń
  7. Festiwale to tak nietuzinkowe przeżycie. Bywając na wielu z nich człowiek uświadamia sobie, że jakieś powiązanie między słuchaczem a wykonawcą jest ważne. Że to nie ma być tylko sucha recytacja wiersza, ukłon. Kurtyna. Wystarczy spojrzenie, jakiś gest czy cokolwiek. No żeby nie wyszło się z tego koncertu nie będąc niezaopiekowanym, kiedy to specjalnie się przyjeżdża żeby przeżyć coś dobrego. Okazuje się, że relacje międzyludzkie to jest wyczyn, a przecież już sama odległość między polem dla widowni a sceną stanowi dystans. Po co jeszcze bardziej go zwiększać? Szkoda, że tak wyszło Olu, ale dobrze że ostatecznie dobrze wspominasz to wydarzenie :)

    I też się gorąco zastanawiam, od czego zależy raz tak fatalne a raz dobre nagłośnienie. Czasem podchodzi to pod skandal, a szczególnie wtedy, gdy muzyka kompletnie zagłusza wokalistę. Śmiem twierdzić, że to czasem jest specjalny zabieg, choć tak czy owak może lepiej słuchać by było czegoś słabego niż nasłuchiwać, jakie w ogóle słowa idą w tłum.

    Pierwsze zdjęcie ze Szwajcarii wywołało u mnie dreszcz zachwytu. Autentycznie! I cieszę się za Ciebie, że tak wiele widziałaś.

    Powiem Ci, że takie ,,niemiłe" przygody sprawiają, że podróż na bardzo długo zostaje w pamięci. Choć w skromnym gronie, tak jak w przypadku Waszej dwójki może być to otulone stresem. Przypomina mi się moja wycieczka ze znajomymi samochodem z Chorwacji, gdzie też na terenie Czech (!) padł nam akumulator i nie byliśmy w stanie ruszyć dalej. Z prawie północnej Polski jechał do nas tata kolegi. W grupie było śmiesznie, bo emocje się rozłożyły na całą naszą 5-tkę. Ale mniemam, że w Waszym przypadku było to coś większego. Mimo wszystko podziwiam Cię za taki racjonalizm, wiedzę w trudnej sytuacji no i zimną krew. Zuch dziewczyna :)

    Całuję,
    Inka

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja przed i po koncercie mam fazę na śpiewanie piosenek danego wykonawcy w kółko i bez przerwy, dosłownie 24/7, no z wyłączeniem przerwy na spanie ;) Festiwale są cudowne!

    A do Szwajcarii zawsze chciałam pojechać, to jedno z moich marzeń. Cudowne krajobrazy i kultura bardzo zachęcają mnie do tego kraju. Piękne fotoreportaż - niektóre zdjęcia nadają się na (foto)tapetę! Cudowny wpis!
    Buziaki ❤️
    Mona Bednarska

    OdpowiedzUsuń
  9. To dziwne, że niektóre zespoły brzmiały lepiej a niektóre gorzej, nie wydaje mi się, że to była kwestia nagłośnienia. Ale zdjęcia są piękne i te z koncertów i te z wyprawy :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Niesamowicie, bardzo podoba mi się Szwajcaria i wręcz zakochałam się w Twoich zdjęciach, wspaniały jest ten most, chętnie bym tam się wybrała. Szwajcaria jest bardzo malownicza.
    Drogi też bardzo ciekawe, zakrętów, a zakrętów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wow! Widoki na samych zdjęciach zapierają dech a na żywo muszą być jeszcze piekniejsze :) Super, że udał wam się wyjazd. Co prawda z niemałą niepodzianką ale chyba mimo wszystko wycieczka się udała ? pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Muzyka na żywo to wspaniałe przeżycia :) Piękne zakątki na zdjęciach, ta biblioteka jest wspaniała:) Też lubię góry:)

    OdpowiedzUsuń
  13. awesome article my friend..
    please visit my blog too

    OdpowiedzUsuń
  14. Dzień dobry!
    Ja dostaję gęsiej skórki już na sam widok tych przepięknych zdjęć, kadrów przyrody na tym filmiku. A co dopiero na żywo, coś niesamowitego i nie wątpię, że był to czas obfity w wyjątkowe krajobrazy. I w moim sercu podróże zajmują specjalne miejsce i obyśmy podróżowały jak najwięcej! :)
    Całkowicie się zgadzam z tym, że jednak od koncertów wymaga się czegoś więcej niż tylko muzyki. Szkoda, że te dwa zespoły tak Cię rozczarowały, a The 69 Eyes totalnie nie zaangażowało się w kontakt z publiką. No nic, najważniejsze, że reszta zrobiła robotę jak trzeba! A moje serduszko cieszy, że to właśnie fiński zespół dostał od Ciebie złoty medal:)
    Zdecydowanie chciałabym się zgubić z Zurychu, to również prawda. Ale nie miałam pojęcia o tak pięknej, uniwersyteckiej bibliotece tam! Cudo:) Szwajcaria bardzo kojarzy mi się z czystością i chętnie spędziłabym trochę czasu w tym kraju. I Alpy, jejku! Natura wiedziała co robi, masz rację.
    Swoją drogą, dużo dałabym za kociego przewodnika;)
    Pozdrawiam Cię serdecznie, piękne zdjęcia, piękne relacje z podróży i przede wszystkim; porządna, wakacyjna dawka inspiracji!! Dziękuję za to i życzę dobrego weekendu:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wow! Widzę, że wakacje rozpoczęte z przytupem! W ciągu 11 dni udało Wam się zwiedzić tyle pięknych miejsc, gdzie ja w czasie 9-cio dniowych kolonii zwiedzałam mniej. Jestem pod wrażeniem, wybraliście chyba najcudowniejsze miejsca w tym rejonie. Ale na ten okropny most linowy to ja bym niestety nie weszła. Życzę więcej takich ciekawych podróży!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Wspaniała wyprawa, świetna przygoda (mimo problemów z samochodem), cudowne widoki i piękne zdjęcia zwłaszcza te z górami, drogami obfitującymi w muchas curvas peligrosas i... kotami oczywiście. Nie wiem czy dałabym radę wejść na ten wiszący most ale pewnie chęć i ciekawość okazałyby się większe od strachu, że się zerwie:-) Ilość odwiedzonych przez Was miejsc naprawdę robi wrażenie! Marzy mi się taka wyprawa ale... Po pierwsze musielibyśmy zmienić samochód bo ten, który mamy to straszny smok na benzynę i pali 14 litrów/100km więc koszty paliwa by nas zjadły:-D, a po drugie... musiałabym zrezygnować z przyzwyczajenia do wygód;-) p.s. Adam trochę dziwnie wygląda z tą brodą... Chyba, że to tylko taki wakacyjny look bo zapomniał golarki;-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Super wyprawa :) my jak byliśmy w Belgii to podobną przygodę mieliśmy z autem szwagra, ledwo wróciliśmy z wycieczki :D
    Na most ten linowy bym nie weszła, bo za bardzo się boję, ale zdjęcia mega :)
    Aga (nie pamiętam hasła do logowania dlatego tak) ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo podoba mi się opis Twojej podróży. Z zespołów na koncertach kojarzę tylko Hammerfall. Zdwcydowanie się też zgadzam, że oprócz muzyki na żywo oczekuje się czegoś więcej, a nawiązanie kontaktu z tłumem jest bardzo ważne. Co do zwiedzonych krajów, to w żadnym nie byłam (może tylko przejazdem we Włoszech, ale jechałam przez noc i jedyne co pamiętam, to prom jak się obudziłam). Na zdjęciach wygląda wszystko pięknie, więc na żywo wygląda pewnie jeszcze lepiej. Szczególnie Szwajcaria wygląda bardzo malowniczo.

    OdpowiedzUsuń

Instagram