Londyn po raz trzeci

Tak się złożyło, że pod koniec stycznia wypadł nam bardzo niespodziewany trip do Londynu. Powodem były kwestie biznesowe, ale jednocześnie mieliśmy mnóstwo czasu na zwiedzanie i kręcenie się po mieście.



Tym razem zatrzymaliśmy się praktycznie w samym centrum Londynu w dzielnicy Soho. To jedno z fajniejszych miejsc, wszędzie blisko, masa knajp i restauracji praktycznie 5-10 minut od mieszkania, metro pod samym nosem. W prawdzie luksusów nie mieliśmy, mieszkanie w bardzo średnim standardzie, uliczka mała i wiecznie brudna, ale lokalizacja rekompensuje to wszystko.




Londyn to jedno z tych miast, które za każdym razem daje się poznać od trochę innej strony i zawsze czymś zaskakuje. Mam wrażenie, że każdego dnia trochę się zmienia. To był mój trzeci raz i z pewnością nie ostatni, planujemy przejechać przez niego na początku czerwca w trakcie naszych Szkockich wakacji.



Ostatnim razem będąc w stolicy UK byłam niezachwycona kulturą osobistą swoich rodaków oraz ogromną ilością Muzułmanów (widziałam ich tam conajmniej 2 razy więcej niż wszystkich innych kultur razem wziętych). Tym razem było inaczej - spotykałam rodaków, ale kulturalnych i miłych, mieszanka kulturowa również zmieniła swoje proporcje, pojawiło się więcej Azjatów oraz ludzi z krajów Śródziemnomorskich.

To co na pewno zmieniło się na minus, to przeludnienie, co wiązało się z przeogromnymi kolejkami do restauracji.
Żeby zjeść w Londynie dobre jedzenie (mam tu na myśli knajpy z dobrymi opiniami) trzeba poczekać conajmniej 30 min poza porą obiadową i około godziny w porze obiadowej. Kawiarnie oraz restauracje śniadaniowe w porannych godzinach również nie miały miejsc siedzących, więc najczęściej szliśmy trochę później, albo braliśmy kawę i rogalika na wynos.
Gdyby chociaż dało się zrobić rezerwację stolika… niestety nie jest to zbyt popularne w Londynie, więc restauracje w dużej większości nie prowadzą rezerwacji.
Jeśli przewidzicie ten fakt i planując obiad założycie sobie, że zajmie on Wam około 2 godzin, to jest to do zaakceptowania. Gorzej jest jednak w dniu wylotu, bo człowiek ma ograniczony czas ze względu na to, że musi dotrzeć na lotnisko na 2 godziny przed odlotem.
Nie mniej jednak w większości przypadków warto poczekać w takiej kolejce, bo jedzenie jest naprawdę przepyszne.
I tak mogę polecić Dishroom (kuchnia indyjska) oraz Burger & Lobster (tutaj pierwszy raz w życiu jadłam homara).


Również kawiarnie miło mnie zaskoczyły, najlepszą kawę piłam w Black Sheep Coffe.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wszystkie lokale, które wymieniłam powyżej to sieciówki. Oczywiście nie takie jak McDonald czy Starbucks, ale jednak mają kilka lokali w Londynie. W Polsce sieciówka zazwyczaj oznacza spadek jakości serwowanych dań (tak jak to było w przypadku Bobby Burgera), jednak w Londynie, o dziwo, rozwój firmy i otwieranie kolejnych lokali nie sprawia, że stają się one gorsze.


Londyn w styczniu nie jest tak zimny i wietrzny jak Warszawa, przez cały nasz pobyt utrzymywało się między 10 -14 stopni. Padało, momentami nawet bardzo; raz przemoczyło nas aż do majtek (!), ale mimo wszystko było zielono i przyjemnie.





Jak się zapewne spodziewacie, musiałam odwiedzić po raz kolejny kocią kawiarnię.




Od mojego ostatniego pobytu doszło tu kilka kotów. Na szczęście trafiliśmy na moment, w którym praktycznie nikogo jeszcze nie było, więc koty były ciekawskie, chętne głaskania i łaknące kontaktu. Podchodziły same z siebie, ocierały się o nogi i towarzyszyły podczas delektowania się herbatą.


Potem, kiedy stopniowo pojawiało się coraz więcej ludzi koty przesuwały się coraz wyżej i głębiej. Po około 1,5 godziny praktycznie żadnego nie było w zasięgu człowieka.
Czasem się zastanawiam - taka kawiarnia to zazwyczaj dobre miejsce dla kotów, bo są ratowane ze schronisk, dostają ciepło i są kochane! Ludzie, którzy pracują w tej kawiarni są na prawdę ciepli i widać, że uwielbiają te małe mruczące kulki! Jednak moim zdaniem w kawiarni jest za dużo stolików, ilość osób będąca w danym momencie w kawiarni powinna być zredukowana do połowy. Myślę, że koty czułyby się wtedy bardziej komfortowo.


Ruch lewostronny to jest coś, do czego kompletnie nie mogę przywyknąć będąc w UK. Za każdym razem przechodząc przez jezdnię mam odruch patrzenia najpierw w lewo.
Zastanawiam się ile razy się zamotam, jak pojedziemy tam w czerwcu autem…


Londyn mimo swoich minusów ma pewien urok. Za każdym razem kiedy tam jestem mam wrażenie, że mogłabym tam zostać na zawsze; że to jest właśnie moje miejsce na ziemi. Oczywiście po powrocie do Warszawy stwierdzam zawsze, że to były tylko głupie myśli. Sama już nie wiem, tym razem znów czułam to samo…
Może Londyn jest moim miejscem na ziemi, ale jeszcze nie w tym momencie…



Zmieniając całkiem temat, moja przygoda z wolontariatem trwa już ponad 3 miesiące. Dzięki temu czuję się lepiej z samą sobą, mam wrażenie, że jestem potrzebna i akceptowana.


Koty są cudowne i wdzięczne za każdą minutę, którą się im poświęca. Cieszę się, że mogę być częścią czegoś tak cudownego i ważnego.



U nas póki co niewiele kocich zmian. Nadal walczymy ze struwitami, koty dostają kolejną pastę, która ma pomóc. Dodatkowo dodaję im więcej wody do jedzenia, bo wtedy mają bardziej rozwodniony mocz, co z kolei zapobiega zatkaniu cewki moczowej.


Misiek do tej pory nadal był na sterydzie, ale ostatnio było jakby trochę gorzej. Nie udało nam się zmniejszać częstotliwości podawania leku, utknęliśmy na 8 dniach i nie dało rady przejść na 9. Nie odpowiada mi to, bo ten konkretny steryd może w przyszłości przyczynić się do zachorowania Misia na cukrzycę. On i tak ma całą masę schorzeń, nie chcę mu dokładać kolejnego, które będzie wymagało podawania kolejnych zastrzyków i to w dodatku dzień w dzień.
Wczoraj była u nas wetka i zmieniła mu leki. Teraz powinno być tylko lepiej.
Jutro Misio będzie miał zabieg usunięcia kolejnych zębów, martwię się o niego, ale jednocześnie ufam mojej wetce. Wiem, że nie zdecyduje się na narkozę, jeśli wyniki badań będą kiepskie.


Maja jest z kotami w coraz lepszej komitywie. Uwielbia je głaskać i przytulać. Misiek jest jedyny, który sobie na takie przytulanie pozwala, ale Purka i Amaya też coraz częściej podchodzą na głaskanie.


Cieszę się, że koty są ważną częścią jej życia, dom bez zwierzaków to zwykłe mieszkanie. One wnoszą tyle radości i miłości, że naprawdę nie wyobrażam sobie jak ludzie mogą mieszkać bez żadnego nawet najmniejszego szczurka, chomika czy fretki.

Moje zcyborgowanie postępuje! Na początku stycznia po 2 latach wahania zdecydowałam się wreszcie na implant zęba. Stałam się bogatsza o śrubę w szczęce, aktualnie wszystko się goi i w połowie kwietnia ruszamy z kolejną częścią - nakładką na śrubę, wyciskami i koroną.
Nie było tak strasznie jak myślałam, całość jest dużo bardziej komfortowa niż leczenie zachowawcze labo tym bardziej kanałowe. Tutaj po zejściu znieczulenia boli tylko rozcięte dziąsło, które goi się już praktycznie po 2-3 dniach. Szwy same zaczęły mi wychodzić i po 4 dniach je sobie zwyczajnie wyjęłam, bo wisiały mi smętne sznurki, które przeszkadzały w jedzeniu.

Moja miłość do sukulentów rośnie razem z nimi. Mam ich coraz więcej, pojawiły się także 2 kaktusy. Do tej pory nie przepadałam za nimi, ale teraz widzę, że zaczynam je lubić.
Czyżbym się starzała? Kiedyś nie lubiłam kwiatów - żadnych. Zawsze mówiłam, że w moim domu nie będzie ich, bo nie mam czasu żeby o nie dbać. Zieleń była dla mnie dobra za oknem.
Po wyprowadzeniu się od mamy miałam przez chwilę jednego kwiatka (bo Adam chciał), który zdechł po 3 miesiącach. Wtedy zrezygnowałam na dobre.
Tymczasem teraz nie potrafię wyjść ze sklepu budowlanego bez conajmniej jednego nowego sukulenta!
Lubię je, Adam zrobił mi półki, na których stoją piętrowo moje kwiatki. Dzięki temu mają dobry dostęp do światła. Purka oczywiście też polubiła nowe miejsce do obserwacji!


Powoli przygotowuję się mentalnie do marcowego wylotu do Tajpej. Nadal jeszcze nie mamy biletów, ale wyjazd jest zatwierdzony, więc na 90% się odbędzie. Marzyłam o Azji już od dawna, co prawda ciągnie mnie do Japonii, ale Tajwan też jest piękny i podobno bardzo niedoceniony. A Japonię chcę sobie zostawić na za kilka lat, kiedy Maja będzie trochę większa. Chciałabym, żeby zapamiętała cokolwiek z tego wyjazdu.

Staram się ostatnio być bardziej odważna, wiele rzeczy planuję i chcę przez ten rok przejść jak burza. Chcę przestać się bać i uwierzyć w sukces. Chciałabym znaleźć swoje prawdziwe powołanie i samą siebie. Tak na prawdę trochę zaczęłam już w zeszłym roku, kiedy wbrew praktycznie wszystkim zaczęłam działać w wolontariacie. Mam dość słuchania opinii innych ludzi i życia tak jak oni tego chcą.
Chciałabym postawić wielki krok, który w przyszłości będzie owocował i pozwoli mi spełnić moje marzenia, na które w tej chwili nie mogę sobie pozwolić.
Wierzę, że powoli uda mi się otworzyć sobie nowe możliwości i zacząć tak, jak już dawno powinnam to była uczynić.


14 komentarzy:

  1. Byłam raz w Londynie i tak się składa, że było to dokładnie 6 lat temu! Niestety nie trafiłam z pogodą, bo akurat było mroźno i spadł śnieg. Mówię poważnie. Chętnie jednak wybiorę się tam ponownie, bo nie widziałam wszystkiego, na co miałam ochotę.
    W kociej kawiarni byłam podczas pobytu w Korei Południowej i to było cudowne przeżycie. Tak samo jak wizyta w Raccoon Cafe również tam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw Londyn:
    Piękne zdjęcia! Strasznie chciałabym móc tam pojechać! Tyle się o Londynie ogląda w filmach, czy też nawet czyta w serii Sherlocka... Może kiedyś mi się to marzenie spełni, póki co mogę tylko oglądać i zazdrościć (choć to mówią, że to nie jest dobre uczucie). No i może jakoś trzeba by się zmotywować, żeby odłożyć na taki wyjazd, ale niestety jesteśmy w grupie minimalnej kwoty i co zrobić... Może kiedyś... Bym pospacerowała takimi uliczkami... O jedzeniu na mieście nie wspominając, ale tego to nawet w swoim mieście nie robimy, bo zwyczajnie dla nas jest za drogo...

    Wolontariat:
    To bardzo cenne, że kotki mają trochę obecności, ale też ja sama nie wiem, czy byłabym w stanie, bo to są koty czekające na dom, a wiadomo, że i człowiek i kot się przywiązuje... Podziwiam i naprawdę trzeba mieć żelazne serce (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), żeby nie pękać i dawać sobie radę prowadzić dom tymczasowy, czy też nawet jakiś doglądać. Może to też dlatego, bo sama jakby żyję w kocim szpitalu ostatnio... ;)

    Koty i Dzieci:
    Dokładnie takie same miałam odczucia jak Nasz Mały chciał swojego kotka, a nasza Trójca najstarsza od Niego uciekała, tylko Aimee z nim się bawiła i przytulała... A to była taka adopcja przeciw wszystkim trochę, bo wiadomo, że babcie i dziadkowie to zaraz, że kot kolejny, że po co, że bakterie, że wirusy... Same bzdury.
    Uważam, że dzieci powinny od Malego z kotami (albo jakimś innym zwierzakiem) żyć i oswajać się, co to znaczy być Opiekunem. A nie być takim nieco dzikusem, co to widzi zwierzęta tylko u innych i jak np. taki dzikus kiedyś do nas przyszedł to jak niepowiemco ganiał koty i tylko wywołał awanture, że nie można tak się zachować u kogoś a tym bardziej do zwierząt. Ech...

    Sukulenty:
    Zaczęło się u nas tez szumie, ale... Wiem, że żyją :D Kilka uśmierciły koty, ale to dlatego bo im do zabawy pasowały małe szczepki, na szczęście im zainteresowanie przeszło, a ja jakoś nie zwiększam ilości, ale chętnie bym jakąś nową szczepkę przygarnęła... :)

    Spełnienia marzeń!
    My też staramy się za nimi gonić na ile nam życie pozwala, ale słuchanie innych już dawno nam jednym uchem wpada, a drugim wypada, bo tak to by pewnie ani kotów nie było, ani wyjazdów raz na trzy lata (bo tu wszyscy poza moim tatą panika, że drogo, a po co...) Ale staramy się cieszyć z tego, co mamy. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, końcówka notki, muszę wziąć z Ciebie przykład :) Jakoś tak nijako zaczął się dla mnie ten rok, muszę jednak ruszyć do przodu, jak burza i spełniać marzenia :)
    Moja siostra jest zakochana w Londynie, była już 9 razy i ciągle jej mało. Chociaż do mieszkania i życia wolałaby Berlin, nie wiem nie byłam nie mnie oceniać :) Świetne zdjęcia i relacja z podróży :)
    A Maja to już taka duża panna!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Aj, nawet nie wiesz, jak ja Ci tego Londynu zazdroszczę <3
    Dużo masz tych sukulentów :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj! Naprawdę piękny blog. Bardzo podobają mi się zdjęcia i przemyślenia. :) Na pewno zostanę tu na dłużej.

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja w Londynie niestety nie byłam, ale żałuję - mam nadzieję że kiedyś uda mi się tam być i zobaczyć na żywo. Z kawiarnią zapewne masz rację - ale na szczęście koty są na tyle mądre że jak coś im przeszkadza (czyli tłok i dużo głaskających ludzi) to idą zaszyć się gdzieś w spokoju i nie dadzą się męczyć, a taka kawiarnia zawsze lepsza niż schronisko.
    Fajnie że Maja tak z kotami się dogaduje ( a raczej koty z nią ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Taka odskocznia od codzienności jest zawsze fajna :) super

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny Londyn. Trzeba duuużo czssu żeby go cały zwiedzić :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja byłam dwa razy w Londynie, bardzo ładne miasto, ale jak dla mnie zbyt wielkie i zatłoczone. Raz trafiłam jak był maraton, więc wszystkie parki i większość ulicy było pozamykane, a ludzi było tyle, że szło się normalnie stópkami. Drugim jak byłam to na szczęście było o wiele lepiej, choć pogoda była taka sobie. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś wybiorę się do Londynu, czas pokaże.

    Ale kotków, mój mąż uwielbia te zwierzątka. Kocia kawiarnia wymiata. Bardzo ładne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nieplanowana wycieczka do Londynu to jest to :) Fajnie, że mogliście sobie tym razem pozwiedzać i zobaczyć miasto od innej strony :) Zdziwiłam się trochę, że rezerwacja stolików w restauracji nie jest tam popularna, bo dla przykładu w Niemczech bez rezerwacji ciężko dostać miejsce siedzące w dobrej knajpie. W Londynie nigdy nie byłam, ale chętnie pospacerowałabym ulicami i przekonała się na własnej skórze o tym deszczowym klimacie i brytyjskiej pogodzie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Postaram się napisać wszystko co chcę i nie pominąć żadnego tematu (jak zwykle mam problem z przelaniem swoich myśli). Trzeci raz w Londynie? Wow, jak dla mnie to dużo, zwłaszcza, że ja nie byłam ani razu. Pewnie kiedyś bym chciała odwiedzić to miasto. Taka spontaniczna podróż tez jest fajna i dobrze, żd poznaliście miasto z innej strony. Jedynie nie wiem, czy mi bardzo przeszkadzalo takie czekanie do reatauracji, przeciez to zajmuje mnóstwo czasu! Jak zawsze Londyn wydawal mi się taki zimny i deszczowy, tak powiem Ci, że po zdjęciach tego nie widać. Jest tam na prawdę zielono i tak klimatycznie. Chetnie bym się tam wybrała. W kociej kawiarni też nigdy nie byłam. Piszesz, że nie wyobrażasz sobie nie mieć jakiegoś zwierzaka w domu. Myśle, że to kwestia przyzwyczajenia, otóż...ja nigdy nie miałam. Mam w mieszkaniu dużo rzeczy, mało miejsca i po prostu czuję, że nawet z klatką z chomikiem byłoby ciezko. Kiedyś chciałam mieć jakieś zwierzatko, ale już tyle lat nie miałam żadnego, że zrozumialam, że nie czuję takiej potrzeby. Jestem pod wrażeniem Twoich planów do Tajpej. Azja brzmi dla mnie tak odlegle, ale Tajpej jest podobno piękne. Oczywiscie pisze podobno, bo i tam mnie nie było. Co do bycia odważnym, o czym napisałas pod koniec postu, to gratuluję! Chyba aż muszę wziąć z Ciebie przykład, bo sama do odważnych nigdy nie należałam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku jak Ci zazdroszczę tej spontanicznej podróży, ponieważ ja w Londynie nigdy nie byłam, a bardzo bym chciała. I podróży do Azji też tak bardzo zazdroszczę, w końcu cały świat chciałabym zwiedzić! I jak dobrze, że kocie kawiarnie są także w Krakowie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo fajny post. Śliczne zdjęcia. Mam nadzieje, że i mi uda się zwiedzić Londyn. Kotki takie przecudne. Nic tylko tulić. Życzę Ci powodzenia. Ja też walczę o siebie. Nie ważne, co inni mówią. To Twoje życie, Twoja droga. Ja już całkowicie nie słucham tych bredni, jak to niby mam żyć. Tylko ja to wiem, szukam własnych dróg, a jak popełnię błąd, to będzie moja życiowa lekcja i tyle. Pracujesz jako wolontariuszka, podziwiam. Życzę Ci z całego serca poczucia spełnienia. Niech ten rok będzie rewolucją w Twoim życiu, powodzenia we wszystkim. Serdecznie pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Londyn jest wspaniały, ale fajnie, że znów go odwiedziłaś!

    A końcówka postu świetna - trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń

Instagram